piątek, 26 czerwca 2009

Different Trains

Niedawno wśród bywalców linii Kraków - Warszawa rozeszła się wieść o zjawiskowym pociągu InterREGIO: kosztuje 38,5 zł (a studencki 25) czyli mniej niż pospieszny, jedzie zaś trzy i pół godziny, czyli tyle co Intercity.

Od Intercity odróżnia go również nimb tajemnicy: nie występuje w internetowym rozkładzie jazdy, bo to nie jest pociąg PKP, tylko jakiś obcy. Nie wiadomo z którego peronu odjeżdża, trzeba czekać i nasłuchiwać.

Nazwa Intercity dobrze wyraża ideę pociągów nie tyle międzymiastowych (co za staromodne słowo!), co międzywielkomiejskich: z założenia zatrzymują się tylko w metropoliach, są laptop-friendly*, klimatyzowane, zapewniają więc hermetyczne oddzielenie od dzikich pól oraz prowincji, przez które przejechać, niestety, trzeba. Skutecznie chronią więc przed Mielcem i Dwikozami, strasznymi miasteczkami i ich mieszkańcami. Żywią się naszymi cichymi obawami, że kultura to tylko do Żyrardowa, dalej - już tylko murzyny**.

Intercity to pociąg międzywielkomiejski, zrozumiałe więc, że swego czasu konsternację wywoływał zrealizowany pomysł Gosiewskiego, by IC i ekspresy stawały na zmodernizowanej stacji Włoszczowa. Mówię serio: było to przecież zamach na hermetyczność - główną cechę instytucji pociągu Intercity.

A przecież, tak na rozum, po prostu uzdatniono punkt przesiadkowy. Ostatnio korzystałam z takiego punktu: jechałam TLK (rodzaj IC) relacji Warszawa-Katowice (chyba), przesiadałam się w pospieszny do Krakowa w niejakim Kozłowie. W tymże Kozłowie z klimatyzowanego pociągu wysiadło kilkanaście osób o wyglądzie raczej wielkomiejskim. Wyobraźcie sobie: zmierzcha, z lekka czuć padliną, wieje, wybujałe trawy kołyszą się jak hatifnaty, ani żywej duszy. Jedna dziewczyna szepcze: "o jezu!". Część wylansowanych podróżnych zbija się w grupkę, co odważniejsi idą w kierunku budynku stacji sprawdzić, na którym peronie stanie nasz wyczekiwany pośpiech do Krakowa. Tutaj niespodzianka: w poczekalni nie ma światła.

Intercity gwarantuje brak przygód (których obecność jest częścią mitologii podróży pociągiem - przypomnijcie sobie "The Lady Vanishes" czy "Moskwę - Pietuszki"). Żadnych niespodzianek, żadnych skradzionych żarówek - na te można się natknąć, gdy lekkomyślnie opuści się IC w Kozłowie. Teraz przygoda wdziera do pociągu międzywielkomiejskiego. PKP w odpowiedzi na uruchomienie wspomnianej konkurencyjnej linii stworzyło pulę trzystu biletów po 19 zł na Intercity do Krakowa o 16:15, 17:00 i 18:00. "Przy kupowaniu biletów obowiązuje zasada: Kto pierwszy, ten lepszy." - czytam na gazeta.pl.

Sprawnościowa zabawa, w której nagrodą jest bilet za grosze, to dobry początek podróży z przygodami. Podobnie jak polowanie na latającego holendra InterRegio. Na pewno wezmę udział w którejś z tych dworcowych gier.

-----
* Słowotwór Mira, autora bloga Dworzec Śródziemny.
** Tej frazy użył Jerzy Pilch w jednym z felietonów.

niedziela, 21 czerwca 2009

Gwarant poznań...


... czyli coś pomiędzy agencją towarzyską a bankiem kontaktów.

środa, 17 czerwca 2009

Zemsta

Na You Tube występuje jako "Zemsta zdradzanej kobiety. Ku przestrodze". Ma 100 tysięcy odsłon i kopę komentarzy pozostających przy tematyce poruszanej przez film.

W rzeczywistości jest to projekt Rafała Bujnowskiego w ramach trwającego właśnie Festiwalu Sztuk Wizualnych Art Boom w Krakowie.


Faktycznie można się naciąć: konsternujący wrak stoi wprawdzie w centrum Krakowa, ale pod wódopojem zwanym Galerią Alkoholi i wśród psich kup, które ulicę tę regularnie pokrywają.

Dzięki za info, Zuza!

poniedziałek, 15 czerwca 2009

Wandale!

Dobry street art jest okej. Ale fascynujące są dopiero rzeczy graficznie nieumiejętne, naiwne, o, tego typu. Wydają się cholernie szczere. Śmieszą, oburzają. Odróżnia je to od street artu, który przez swoją miejską gładką wszechobecność jest niewidzialny jak reklamy.

Dobrym posunięciem jest więc świadome sięgnięcie do tego nieładnego bez-stylu. I coś takiego robi toruńska grupa Gruba Najgorsza. Wszystkie ich street arty znajdziecie na stronie http://gnoje.com/stara/gn.html, a tutaj kilka na zachętę:



Ten projekt "Hitler to chuj" to jest coś. W miejscu, w którym wypowiadanie się jest zabronione pojawia się to, co niechciane. Niechciane, bo - choć wcale tego nie chcemy - mamy kawały o Żydach, tak jak Niemcy mieli Georga Baselitza i jego obraz "Wielką noc diabli wzięli" (przedstawiał masturbującego się Hitlerka i afera była straszliwa).

Inny pomysł na rozwalenie skonwencjonalizowanego street artu miał Splasher. Dyskutował on z szablonowością i mainstreamowością wszechobecnego nowojorskiego street artu, który niepostrzeżenie z niedozwolonego, agresywnego języka używanego przez pozbawionych głosu stał się miejską publiczną galerią sztuki. A dyskutował w takim oto stylu:


Nie interesuje mnie antykomercyjna ideologia przyświecająca Splasherowi (jeśli kogoś interesuje, odsyłam do długiego i fajnego artykułu o nim), ale podobają mi się kwestionowanie dominującej estetyki street artu i powrót do groźnych konotacji ulicznego malarstwa. No i w końcu oblanie farbą dzieła Banksiego to jest naprawdę coś!

Chociaż odrzucenie estetyki, jak zwykle, okazuje się po prostu kolejnym językiem. Po kilku miesiącach działalności Splashera ktoś zaczął oblewać farbą manifesty zostawiane przez marksistowskiego wandala, a na tym umieszczać reklamę odzieżowej marki American Apparel. Tak, tej samej, której skarpety reklamowała Sasha Grey. Zaczęto podejrzewać, że akcja Splashera od początku była kolejną pomysłową kampanią autorstwa Dova Charneya.

A co do Grubej Najgorszej, to z racji prężnego rozwoju i spodziewanej sławy poszukują osób na stanowista typu: artysta junior, artysta senior i kurator promotor. Tak, ładną parodią zapuścili się w korporacyjne rewiry, sprawdźcie sami.

niedziela, 14 czerwca 2009

Przepraszam

za spam w postaci niedokończonego tekstu, który pojawił się na pół minuty tutaj i w RSS. Skróty klawiszowe spłatały mi figla.

Tak, niedługo będzie tutaj o tekst street arcie. Eksperymentalnym, a jakże. :)

poniedziałek, 8 czerwca 2009

Mitologie

Autor bloga Mroczne kalesony (skąd zdjęcie) sprawdził, że po duńsku lurpak znaczy lurpak, czyli nic. Ale mnie bardziej podoba się to, że z obrazka wynika, że Lurpak znaczy brokuł.
Albo przynajmniej to, że masło Lurpak jest zdrowe jak brokuł. Jak się nie patrzy co się widzi, to można uwierzyć. Obrazki to narzędzie skuteczniejsze od najlepszego sloganu.

Btw, o mitologii zdrowia i choroby fajnie napisał Konrad Rottweiler. O tu.

środa, 3 czerwca 2009

Warczący faceci

Kiedyś co tydzień układałam plejlisty do audycji muzycznej. Ech, możliwość zamęczania innych swoją muzyką była zawsze kusząca. Potencjał tego wykorzystały ostatnio Kamieniołomy, lokal vis-a-vis Bristolu: podobno jest tam sala, w której po podpięciu własnej empetrójki można decydować o cudzej audiosferze.

Ostatnio zdarzyło się, że muzyka za którą kiedyś przepadałam - awangardowa jak Zappa, agresywna jak hip-hop - do mnie wróciła i na nowo zaczęła sprawiać dużo radości. W efekcie zrobiłam mikstejp z moim the best of industialu i noise'u.

Zaczyna warczący break-core'owiec Otto von Schirach z płyty "Maxipad Detention" i to nieomal jedyny w miarę współczesny kawałek. Reszta to historia najnowsza.

Jest tu Marchlevski z 1991 roku i "Tybet", kilkuczęściowy utwór z EP-ki 'Parasitism". Heh, przy takiej muzyce można się podziargać do krwi. I niech sczezną beiruty i radioheady.

Jest tu też dwukrotnie Kinsky - owiana legendą kapela z początku lat 90. Niby grali metal, ale struktura utworów była wzięta raczej z jazzu. Przynajmniej tak słyszy moje niewprawne ucho. To nie jest easy listening, ale co z tego?

Jest polskie Thing (nie mylić z jazzowym The Thing!). Kawał dobrego polskiego noise rocka z lekkimi ciągotami w stronę metalu.

Jest Shellac. Shellac to klasyka noise rocka. Ale razor guitar Steve'a Albiniego i jego warczący wokal dają kawałkowi "The Idea of North" przepustkę do industrialnej składanki.

Jest A Perfect Circle, bo Maynard udatnie krzyczy szeptem o anihilacji.

I wreszcie są tu podjeżdżający metalem All Scarsi. Polecam, polecam! Wywodzą się z tego samego środowiska, co Fugazi, ale z tradycyjnego punka robią free-jazzowy emo-core. "Prisoner of Light" - utwór spokojny, ze smyczkami na delayu, a jednak ma siłę rażenia, że ho ho.


Playlista:
1. Otto von Schirach - Tea Banging The Dead - Maxipad Detention, 2006.
2. Kinsky - Coincidentia Oppositorum - Copula Mundi, 1992.
3. Shellac - The Idea of North - At Action Park, 1994.
4. All Scars - Prisoner of Light - Lunar Magus, 2003.
5. Thing - She Was A Good Rider - Rudder, 1997.
6. Kinsky - Multipied by Hypercube - Copula Mundi, 1992.
7. Thing - S.N.H. - Rudder, 1997.
8. A Perfect Circle - Annihilation - Emotive - 2004.
9. Marchlevski - Tybet - Parasitism, 1991.

Download:
Warczący faceci