czwartek, 29 października 2009

Sztuka fotografii kontratakuje

To miał być post o autoportretach Marka Gardulskiego, które znalazłam na jego stronie internetowej.
Mnie one zażenowały. Żenada to uczucie podobne do wstydu, tyle że wstydzimy się za siebie, natomiast żenując się wstydzimy się za kogoś. No i właśnie ja się za Gardulskiego wstydzę, bo myślę, że on po prostu chciał sfotografować się na golasa i wywiesić to w necie, ale że mu głupio było, to dodał listek figowy w postaci wyrafinowanej formy i piktorialnej mgiełki, które są aluzją do "sztuki wysokiej".


I właśnie gdy w tym tonie pisałam o tej przestarzałej rzewnej poetyce, przeczytałam archiwalny wywiad ze Zbigniewem Liberą:

- Gdy czuję zażenowanie, myślę: "Uwaga, to może być sztuka" - mówi tam Libera, opowiadając o tym, dlaczego zdecydował się pokazać w galerii "Obrzędy intymne" - Marek Janiak z Łodzi Kaliskiej rzucił w tym czasie hasło "sztuki żenującej". Jeśli czujemy zażenowanie, to znaczy, że znajdujemy się na terenie objętym tabu. Mamy wmontowanego strażnika, który każe nam się żenować, bo nie wiemy, jak reagować.

Rzecz w tym, że Libera czy Janiak świadomie prowokują zażenowanie. Widz o tym wie, więc też samoświadomie - czyli w sposób osłabiony - się żenuje. Inaczej z Gardulskim: ten wydaje mi się naiwny, nieświadomy pretensjonalności swoich zdjęć. Żenuje mnie więc naprawdę. Aż boli.
No więc jestem zażenowana i jednocześnie wiem, że "jeśli czujemy zażenowanie, to znaczy, że znajdujemy się na terenie objętym tabu". To sprawia, że tracę swoje dobre samopoczucie. Czyżbym naprawdę uważała, że nie wolno robić takich zdjęć? Że jest to niestosowne? Niewłaściwe? Czy naprawdę uważam, że nie wypada prężyć się przed obiektywem własnego aparatu, a potem pokazywać tego ludziom jako studium idealnej formy? A myślałam o sobie takie dobre rzeczy. Że jestem otwarta. Rozumiejąca. Mam szerokie horyzonty. A tu klops.

Marek Gardulski stara się robić fotografię artystyczną - artystyczną na sposób nieco nieświeży, który polega na respektowaniu zasad kompozycji i kanonu tematów ustalonych przez tradycję malarstwa (vide akt). Na jego stronie nie pada słowo "fotografika", ale wyziera ono z każdego zdjęcia. Mimo nieaktualności założeń, Gardulskiemu udało się zrobić tę jego prawdziwą sztukę. Zmusił mnie do myślenia, popsuł dobre samopoczucie mieszczańskiego odbiorcy.

Udało się, tylko - nie odmówię sobie satysfakcji napisania tego - chyba nie od tej strony, od której się spodziewał. W obszar sztuki wszedł tylnymi drzwiami.

poniedziałek, 19 października 2009

Narodowy spektakl bez sensu

Pocztą pantoflową do mnie dotarło, że mecz kończący nasze eliminacje do mistrzostw, rozgrywka ze Słowacją w Chorzowie, został zbojkotowany w ramach oddolnego protestu kibiców przeciwko Polskiemu Związkowi Piłki Nożnej (koniecpzpn.pl) i w ogóle jako wyraz frustracji kryzysem reprezentacji Polski. I że bojkot się udał: na trybunach mieszczących 50 tysięcy zasiadły zaledwie 4 tysiące widzów.

Żeby uzupełnić wiedzę, przeszukałam prasę. We czwartek "Wyborcza" napisała: „Tylko 4 tys. widzów, sponsor wycofał reklamy”. To wszystko niby prawda, ale tytuł jest mylący. 4 tysiące siedziało na trybunach, ale co z tymi przed telewizorami? To oni są głównym odbiorcą reklam. Widzowie na stadionie stanowią tylko promil widzów meczu; są bardziej dekoracją niż widzami. Mecz futbolowy to nie tylko teatr odbywający się na stadionie, to również spektakl telewizyjny.

Umberto Eco napisał kiedyś felieton „Przejrzystość utracona”. Pokazywał w nim, jak rzeczywistość zmienia się powoli w telewizyjne studio. Jak jest podczas przygotowań na nowo konstruowana, żeby robić wrażenie naturalnej. Na jakie sposoby telewizyjna (według jego nomenklatury, neo-telewizyjna) fikcja przenika do naszej rzeczywistości. I tak, przygotowania do Royal Wedding – czy raczej do jego transmisji – obejmowały „karmienie królewskich koni przez tydzień odpowiednimi pigułkami, tak aby łajno miało kolor telegeniczny” („pośredni między beżem a żółtym, bardzo jasny, tak aby nie przyciągać za bardzo uwagi i harmonizować z delikatnymi barwami sukni kobiet”).

Również sportowe widowisko, jakim jest mecz futbolowy, musiało zaadaptować się do warunków telewizyjnej transmisji. Adaptacja objęła zmianę kolorów piłki tak, by była widziana nawet na ujęciach panoramicznych oglądanych na małym telewizorku. Skórzana piłka została zastąpiona piłką w telewizyjną czarno-białą szachownicę - tak twierdzi Eco, choć nie wiem, czy to rozsądne wierzyć semiologowi wykładającemu historię sportu. Reklamy zdobiące samych zawodników i w ogóle wszystko, co w zasięgu kamer, również są skutkiem transmitowania meczu – futbol opłaca się sponsorować, bo ma ogromną oglądalność.

Hasło „Tylko 4 tys. widzów, sponsor wycofał reklamy” sugeruje, że przyczyną likwidacji banerów Banku Zachodniego WBK była mała oglądalność - tylko 4 tys. widzów. Prawda jest taka, że nie wiemy, jaka była oglądalność. Niewątpliwie jednak puste trubuny i reklamy mają ze sobą związek - obydwie należą do dekoracji telewizyjnego spektaklu; jej zakłócenia wpływają na oglądalność. Tak sądzę.

Malowniczy rozpad sportowego spektaklu od tych pustych trybun tylko się zaczął; na wycofaniu reklam ze stadionu też się nie skończyło. Finałem było zniknięcie piłki. Tak: podczas meczu padał śnieg, a piłka była żółta. Jak twierdzi M., praktyk piłki nożnej, w takich wypadkach bierze się piłkę żarówiastopomarańczową; nie rozumie, dlaczego nie zrobiono tak w Chorzowie. Efekt był taki, że piłkę widać było wyłącznie na filmowych zbliżeniach. Polscy piłkarze biegali po nic (wcześniejsze wyniki już wykluczyły ich z mundialu), za niewidzialną piłką.


"Nietelegeniczna" piłka była zapewne przyczyną wyłączenia niejednego telewizora. Nic dziwnego: czyniła mecz Polska-Słowacja rozpadającym się, absurdalnym spektaklem. Spektaklem o tym, że sportowa reprezentacja Polski rozłazi się tak bardzo, że dekompozycji ulega nawet telewizyjna reprezentacja reprezentacji.

czwartek, 8 października 2009

A jutro i pojutrze grają...

The Tiger Lillies!

I jeszcze to miejsce - teatr na warszawskich Szmulkach, gdzie na murze ktoś napisał: "witajcie w krainie, w której obcy ginie". Idealna lokalizacja dla mrocznego kabaretowego show, dla songów śpiewanych kontratenorem przez demonicznego klauna.

Rozważcie. Koniecznie.

Najlepiej wcześniej sprawdźcie, czy ta muzyka nie wywołuje w Was myśli samobójczych. Głupio by było umierać przez Tiger Lillies.



Gdzie: Teatr Praga, ul. Otwocka 14, Warszawa.
Kiedy: 9 i 10 października 2009, 20:00.

wtorek, 6 października 2009

Ślubne fototrendy

Kolejka do BUW-u na zdjęcie w sukni ślubnej - takie coś napisałam ostatnio. Yrdle przeczytał i powiedział: no, fajnie, ale brakuje mi w tym twojej rozkminy.

Taki styl, Yrdlu. Płytko i afirmatywnie jest, ale tak być musi w gazecie do jedzenia śniadania. Gdyby ten reportaż był tekstem pisanym dla "Naszego Dziennika", należałoby narzekać na pozowanie w świątyni wiedzy i wyjaśnić, dlaczego jest to wina Tuska. A gdyby był tekstem na kulturoznawczy blog, byłby o fotografii ślubnej. Otóż...

Otóż ludziom wchodzącym w związek małżeński obyczaj nakazuje zapewnienie reportera na ślub i wesele. Nakazuje też zamówienie sobie plenerowej sesji pamiątkowej.

Oprócz plenerów miejskich, o których jest reportaż z "Gazety Stołecznej", wybiera się też scenografie sielankowe. Są więc - prócz parków - rozmaite pola, sady, lasy. Obyczaj, który każe robić sobie zdjęcia ślubne w, ekhem, krzakach lub na rżysku, to doskonały temat na zaliczeniową studencką pracę o symbolice płodności.




(zdjęcia autorstwa Beaty i Przemysława Blechmanów, http://www.blechman.art.pl/plener.html)


Plener, choć służy jako tło do zdjęć jak najbardziej pozowanych, ma przydawać zdjęciu naturalności. Niegdyś królujące atelier teraz odbierane jest jako szczyt tandety: "niewielu jest profesjonalnych fotografów, którzy umieją zrobić zdjęcia studyjne bez tego sztucznego kiczu" (z gazetowego forum dla panien młodych). Moda w fotografii ślubnej zmienia się zgodnie z powszechnym cyklem: nowy sposób wyrażania, początkowo odbierany jako realistyczny, stopniowo kostnieje, traci przezroczystość i zaczyna być odbierany jako "sztuczny". Wtedy pojawia się nowszy styl, lepiej opisujący rzeczywistość. Atelier jest wypierane przez plener, a plener...

No właśnie. Wydaje mi się, że zdjęcia plenerowe również zaczynają być powoli uważane za sztywne, niefajne, upozowane. I że nadchodzącym trendem jest stylizowanie ślubnej fotografii pamiątkowej na fashion photography: raz ciepłej i rodzinnej jak spoty Orange, innym razem chłodnej i przestylizowanej jak billboardy Hexeline.


(autorka: Anna Kalina Ciesielska, zdjęcia pochodzą z bloga i ze strony oficjalnej)


O ile rustykalne plenery ciążyły ku estetyce jelenia na rykowisku, o tyle modowe zdjęcia sięgają do stylu reklam kredytów bankowych. Trudny wybór.