piątek, 8 kwietnia 2011

Obwodnica w Dołach, czyli ostateczny koniec mojego dziecięcego axis mundi

W Kurozwękach urodziła się i wychowała moja Mama. Ja jeździłam do tej wsi, do babci i dziadka, przez całe dzieciństwo na wakacje i ferie. Teraz przeczytałam (np. tutaj), że droga Chmielnik-Staszów, przebiegająca przez Kurozwęki, jest poszerzana, a wokół Kurozwęk powstanie obwodnica, współfinansowana z unijnego programu Rozwój Polski Wschodniej. Oznacza to, że przestaną istnieć miejsca, z którymi wiążą się moje dziecięce wspomnienia, a które są ładne jak z „Historii kina w Popielawach” Jana Jakuba Kolskiego.

Wiem, którędy będzie przebiegała obwodnica Kurozwęk. Można to łatwo opisać, bo kurozwęckie bezludzia mają swoje nazwy, tak samo jak mają je ulice w centrum Warszawy. Obwodnica na Górach odłączy się od drogi z Chmielnika, pobiegnie w stronę Mokrego, a potem wiele kilometrów przez Doły. Będzie też chyba przecinać Bukowiec.

Górami nazywa się sąsiednie, położone wyżej tereny. Mokre i Bukowiec to lasy. Jeśli chodzi o nazwy lasów, to w Kurozwękach i okolicy są jeszcze Modrzewie i (he, he) Wydymacz.

A Doły to malownicze polodowcowe pagórki, między którymi biegnie parów; na dnie parowu biegnie na wpół zarośnięta, polna droga. Tam, gdzie Doły są bardziej płaskie, znajdują się – znajdowały się – pola pszenicy, żyta, owsa, kukurydzy, rzepaku. Górki porasta polna roślinność. Do Dołów idzie się przez sady polną drogą. Gdy dojdzie się do Krzyża, widać jak na dłoni cały piękny krajobraz. I to właśnie Dołów – malowniczego miejsca z polnymi kwiatami, polodowcowymi pagórkami jak z bajki i wąwozami – już nie będzie. Zastąpi je droga.

Wiem, że idealizuję Kurozwęki. Nostalgia zniekształca mi spojrzenie. Spędzałam tam letnie kanikuły w dziecięcych czasach, kiedy świat wydawał się piękniejszy. Co gorsza, mój obraz Dołów nosi ślady pretensjonalnych, dziecięcych religijnych uniesień. Wspomniałam o krzyżu. Otóż Krzyż to polna, gipsowa, bielona figurka. Stoi w Dołach. W słoneczne dni widać go z daleka, bo stoi na górze. Doły to ogromna przestrzeń okolona lasami, ale nie zgubisz się tam, bo z każdego ich punktu widać Krzyż. Krzyż – drogowskaz i axis mundi, ech, gdybym trafiła tam dzisiaj, na pewno bym się na to wkurzyła, ale wtedy, kilkanaście lat temu, wydawało mi się to, ach, wspaniałe.

Niepokoi mnie, że Dołów już nie będzie, że będzie tamtędy przebiegać droga. To nie jest niepokój, wynikający z racjonalnych obaw, tylko niepokój chłopski, jak z „Konopielki” Redlińskiego czy „Tańczącego jastrzębia” Kawalca. Najpiękniejsze chyba miejsce, jakie kiedykolwiek widziałam, przestanie istnieć. Przestanie istnieć dowód na porządek świata. Nawet jeżeli ten dowód był przeprowadzony bez spełnienia jakichkolwiek standardów racjonalności.

Pocieszam się myślą, że to tylko nostalgia: Doły jako centrum świata nigdy tak naprawdę nie istniały; istnieją tylko teraz, retrospektywnie, w mojej nostalgicznej wyobraźni. Wiem też, że tak bardzo żal mi Dołów tylko dlatego, że nigdy tam, w Kurozwękach, nie mieszkałam. Nie musiałam uprawiać pola na tych wertepach, gdzie żaden kombajn nie wjedzie, ani jeździć kurozwęckimi dziurawymi drogami. Gdybym spędziła tam – nie na letniej kanikule, tylko żyjąc na serio – kilka lat, na pewno wolałabym drogę od malowniczych nieużytków. Łatwo kochać wiejskie chwasty i bezdroża, chodząc po gładkich miejskich trotuarach.