Tydzień temu w moim rodzinnym Ostrowcu Świętokrzyskim został otwarty McDonald's. Stoi w starej części miasta, niedaleko podstawówki, do której chodziłam. Wiedziałam, że się buduje, ale w sobotę, kiedy przyjechałam z okazji wyborów, byłam zaskoczona widokiem.
Bo Maka widać jeszcze zanim wjedzie się do miasta: obok piętrowej restauracji zamontowano świecące logo na słupie. Kilkudziesięciometrowym. Kilkadziesiąt metrów to poziom gdzieś tak ósmego piętra, a ponieważ budynek i słup stoją w starej części miasta - nazwijmy ją historycznym centrum - niewiele jest budynków, dorównujących błyszczącemu logo wysokością. Kościół, hotel, kominy starej huty i wieża ciśnień. Teraz gdzieś między wieżą ciśnień a hotelem widać logo McDonalda - wprawdzie nieco niższe, ale i tak bardziej zwracające na siebie uwagę, bo świecące w dzień i w nocy.
Kiludziesięciometrowy słup wystarcza, żeby to cholerne logo było widoczne z każdego punktu miasta. Nocą nad Ostrowcem widać księżyc i logo Maka. W dzień logo świecące wielkomiejskim blaskiem wyróżnia się wśród szarości starej zabudowy.
Wydaje się, że są dwie możliwości odpowiedzi na pytanie, dlaczego korporacji pozwolono na tak monumentalną reklamę.
Pierwsza: nie było żadnej dyskusji na temat estetyki tego słupa, bo ludzie nie mają nic do kilkudziesięciometrowej rury z błyszczącym logo Maka. Ostrowianie z 2010 roku mają inny gust niż ja. Zmęczeni brzydotą miasta, chętnie zasłaniają stare budynki reklamami, tym chętniej, im bardziej reklama wydaje się pochodzić z wielkomiejskiego świata. Chętnie podporządkują swoje miasto kapitalistycznym molochom, bo te kojarzą się z nowoczesnością.
Druga możliwość: nie było żadnej dyskusji na temat monumentalnej reklamy, bo w Ostrowcu - inaczej niż w Warszawie - estetyka miasta nie jest wartością braną pod uwagę w poważnych dyskusjach. Nikt nie zaoponował przeciwko temu, że nowy mocny punkt w krajobrazie wpakował się między cztery wizualne symbole miasta, bo bardziej istotne są nowe miejsca pracy, stworzone w tym budynku. Chodzi o coś w rodzaju piramidy Maslowa: nie myśli się o sensownym kształtowaniu krajobrazu w mieście, w którym brakuje pracy.
Nie wiem. Pewnie trzeba byłoby popytać ludzi, popytać rządzących, żeby znaleźć tę właściwą odpowiedź, być może jeszcze inną.
Pierwsza: nie było żadnej dyskusji na temat estetyki tego słupa, bo ludzie nie mają nic do kilkudziesięciometrowej rury z błyszczącym logo Maka. Ostrowianie z 2010 roku mają inny gust niż ja. Zmęczeni brzydotą miasta, chętnie zasłaniają stare budynki reklamami, tym chętniej, im bardziej reklama wydaje się pochodzić z wielkomiejskiego świata. Chętnie podporządkują swoje miasto kapitalistycznym molochom, bo te kojarzą się z nowoczesnością.
Druga możliwość: nie było żadnej dyskusji na temat monumentalnej reklamy, bo w Ostrowcu - inaczej niż w Warszawie - estetyka miasta nie jest wartością braną pod uwagę w poważnych dyskusjach. Nikt nie zaoponował przeciwko temu, że nowy mocny punkt w krajobrazie wpakował się między cztery wizualne symbole miasta, bo bardziej istotne są nowe miejsca pracy, stworzone w tym budynku. Chodzi o coś w rodzaju piramidy Maslowa: nie myśli się o sensownym kształtowaniu krajobrazu w mieście, w którym brakuje pracy.
Nie wiem. Pewnie trzeba byłoby popytać ludzi, popytać rządzących, żeby znaleźć tę właściwą odpowiedź, być może jeszcze inną.