Rozważaniom, kto jest bardziej offowy - "Nasz Dziennik" czy "Krytyka Polityczna" - Agnieszka Żurek poświęciła swój artykuł "Kawa i propaganda" w "Naszym Dzienniku". Tekst dotyczy lokalu Krytyki Politycznej i podobnych miejsc, spodziewałam się więc czegoś, co będzie szło po linii wyznaczonej przez Jarosława Kaczyńskiego. Tymczasem jest to jeszcze jeden tekst o hipsterach, tyle że pisany z punktu widzenia radykalnie odmiennego od innych, bo skrajnie prawicowego.
Główna teza artykułu jest taka, że fasadowa lewicowość, proponowana przez modne warszawskie kawiarnie (chodzi głównie o Nowy Wspaniały Świat), choć pokazuje siebie jako antysystemową, awangardową, sprzeciwiającą się katolickiemu głównemu nurtowi, w istocie sama jest mainstreamowa, a postawy, które z niej wypływają, są właściwie sprawą mody, a nie jakichś przekonań wypływających z myśli krytycznej. Deklarowanie się po stronie Krytyki Politycznej nie jest krytyczne, tylko zachowawcze.
Autorka nie krytykuje samego czytania „Krytyki Politycznej” ani osób najbardziej lewicowo zaangażowanych. Wydaje się, że radykałów zostawia w spokoju z szacunku, z solidarności. Krytykuje uważanie imprezowania lub siedzenia na kawie w NWŚ za działalność wywrotową czy żarty z Rydzyka lub Kaczyńskiego jako element cool towarzyskiej konwersacji. Powierzchownym, lifestyle’owym przejawom lewicowej kontestacji zarzuca bezrefleksyjność.
Autorka zarzuca KP także mainstreamowość. To dość zabawne: każda ze stron – lewicowa i prawicowa – uważa za mainstream system wartości i mody strony przeciwnej, a swoją działalność uważa za wywrotową, wymagającą odwagi, pójścia pod prąd. Czytelnicy „Krytyki” za mainstream uważają katolicyzm, a jego wykpiwanie – za fajny sposób bycia oryginalnym. Katolicy-narodowcy z „Naszego Dziennika” za mainstream uważają brak wartości katolickich, a siebie ze elitarną grupę mężnych bojowników o te wartości.
Moim zdaniem obie strony mają założenie na temat życia społecznego błędne, ale podobne. Wyobrażają sobie, że społeczeństwo jest zorganizowane przez jeden system: zniewalający, quasi-totalitarny, homogenizujący. Choć słowo system zastępują słowem mainstream, nie zdają sobie sprawy z tego, jakie przesunięcie sensów ta przemiana semantyczna za sobą pociąga. Słowo „mainstream” sugeruje, że nisz jest wiele – poza mainstreamem znajdują się więc i hipsterzy z NWŚ, którzy swoim stylem życia manifestują swoją wywrotowość i awangardowość (a którym autorka zarzuca, że są mainstreamem), i radykałowie z „Naszego Dziennika”. To słowo sugeruje też, że „główny nurt” to coś płynnego (a nie – jak w przypadku określenia „system” – stałego, uporządkowanego i przewidywalnego); dopuszcza ono myśl, że określane przezeń społeczeństwo rozdziela się na wiele bocznych nurtów, bo składające się nań jednostki dążą do ciągłego odróżnienia się od sąsiadów. Według takiego modelu społeczeństwo cechuje raczej różnorodność „wyżu nisz” niż homogenizacja i masowość.
Ponieważ mam sentyment do nisz i do oryginałów, to czytam czasem „Nasz Dziennik” w poszukiwaniu fantastycznych ciągów myślowych. I tym razem logika tekstu jest ciekawa. Autorka ma rację w jednym: to ona, młoda prawicowa dziennikarka, jest bardziej oryginalna od tych młodych lewicowych dziennikarek, których – parafrazując Masłowską – siedzi po dwanaście w każdej modnej kawiarni.
Tylko czy wyróżnienie się jest aż tak ważną wartością? Ja jednak chyba wolę, żeby mi radykałowie więksi ode mnie zarzucali, że mam mieszczańskie albo mainstreamowe zwyczaje i że zaprzedałam się systemowi, niż wyobrażać sobie z resentymentem, że robiąc coś niemodnego walczę z systemem.
„Proponowana myśl nie jest twórcza ani odkrywcza, ale opiera się jedynie na negacji tradycyjnych wartości i "wyzwoleniu obyczajowym"”To ciężki zarzut, gdy się stawia go pod adresem ludzi lubiących słowo „krytyczność”. Nie sposób jednak odmówić mu zasadności: nie każdy pijący kawę w lokalu Krytyki Politycznej interesuje się krytycznie czymś więcej niż swoją latte, chyba każdy ma jednak tendencję do wyobrażania sobie, że imprezowanie albo nabijanie się z katolicyzmu jest wywrotowe, antysystemowe, awangardowe.
Autorka zarzuca KP także mainstreamowość. To dość zabawne: każda ze stron – lewicowa i prawicowa – uważa za mainstream system wartości i mody strony przeciwnej, a swoją działalność uważa za wywrotową, wymagającą odwagi, pójścia pod prąd. Czytelnicy „Krytyki” za mainstream uważają katolicyzm, a jego wykpiwanie – za fajny sposób bycia oryginalnym. Katolicy-narodowcy z „Naszego Dziennika” za mainstream uważają brak wartości katolickich, a siebie ze elitarną grupę mężnych bojowników o te wartości.
Moim zdaniem obie strony mają założenie na temat życia społecznego błędne, ale podobne. Wyobrażają sobie, że społeczeństwo jest zorganizowane przez jeden system: zniewalający, quasi-totalitarny, homogenizujący. Choć słowo system zastępują słowem mainstream, nie zdają sobie sprawy z tego, jakie przesunięcie sensów ta przemiana semantyczna za sobą pociąga. Słowo „mainstream” sugeruje, że nisz jest wiele – poza mainstreamem znajdują się więc i hipsterzy z NWŚ, którzy swoim stylem życia manifestują swoją wywrotowość i awangardowość (a którym autorka zarzuca, że są mainstreamem), i radykałowie z „Naszego Dziennika”. To słowo sugeruje też, że „główny nurt” to coś płynnego (a nie – jak w przypadku określenia „system” – stałego, uporządkowanego i przewidywalnego); dopuszcza ono myśl, że określane przezeń społeczeństwo rozdziela się na wiele bocznych nurtów, bo składające się nań jednostki dążą do ciągłego odróżnienia się od sąsiadów. Według takiego modelu społeczeństwo cechuje raczej różnorodność „wyżu nisz” niż homogenizacja i masowość.
Ponieważ mam sentyment do nisz i do oryginałów, to czytam czasem „Nasz Dziennik” w poszukiwaniu fantastycznych ciągów myślowych. I tym razem logika tekstu jest ciekawa. Autorka ma rację w jednym: to ona, młoda prawicowa dziennikarka, jest bardziej oryginalna od tych młodych lewicowych dziennikarek, których – parafrazując Masłowską – siedzi po dwanaście w każdej modnej kawiarni.
Tylko czy wyróżnienie się jest aż tak ważną wartością? Ja jednak chyba wolę, żeby mi radykałowie więksi ode mnie zarzucali, że mam mieszczańskie albo mainstreamowe zwyczaje i że zaprzedałam się systemowi, niż wyobrażać sobie z resentymentem, że robiąc coś niemodnego walczę z systemem.