Pracodawcy potrafią być bardzo kreatywni przy zatrudnianiu. Wymyślają różne fantazyjne dyscypliny dla aplikujących, biegi przez płotki, testy, zadania, czasem trzeba przygotować CV w Power Poincie albo poważną merytoryczną prezentację na rozmowę. Z jednej strony rozumiem, bo tych aplikujących jak psów i trzeba jakoś zmniejszyć ich liczbę, z drugiej strony czasami szkoda mi mojego czasu, ale trudno, it’s a bad time to be young and Polish.
Ostatnio jeden pracodawca poprosił o podanie Klout Score. Sprawdziłam i okazało się, że niezły babilon: Klout jest aplikacją metaspołecznościową, która ocenia jakość obecności osoby na portalach społecznościowych typu Facebook, Twitter, Google+, Last.Fm, Blogger. Można tam podpiąć swoje konta z wymienionych platform i jeszcze innych, w sumie z 13 portali społecznościowych. Aplikacja mierzy jakimś algorytmem wpływ właściciela kont na krąg jego znajomych, nie wiem, co to za algorytm, bo nie ma za dużo informacji o tym, może wcale nie mierzy jakości, tylko ilość? W każdym razie coś tam mierzy i wyrzuca z siebie cyferki od 0 do 100, co daje wrażenie naukowości wyniku.
To, co proponuje Klout, to kontynuacja bezsensownego ścigania się: kto ma więcej znajomych, lajków, kto jest najbardziej lubiany i popularny. Zdarza się to ludziom na portalach społecznościowych, choć jest to działalność raczej wstydliwa – wszyscy przecież wiemy, że to nie ilość, a jakość znajomych się liczy; że o wartości człowieka nie decyduje ilość kontentu umieszczonego na Facebooku ani poziom ukontentowania znajomych. Przeciwnie, spędzanie czasu na Facebooku bywa ucieczką od rzeczywistości. Ale w praktyce łatwo dajemy się wciągnąć w rywalizację.
Klout oferuje sumowanie popularności z różnych portali, dając wrażenie większej wiarygodności wyniku. Do tego upublicznia ten wynik, zakłada, że się na to zgadzasz, czyli zobaczą go wszyscy Twoi znajomi. Zatem jest to gra typu agonicznego: wchodzisz w ściganie się z innymi w ustalonej kategorii. Choć ta kategoria jest niepoważna, to nikt nie chce wyjść na społecznościowego lamera. Mówiąc językiem marketingowców, jest to aplikacja grywalizacyjna. (Termin grywalizacja jest okej, dlatego do niego odsyłam, fajnie opisuje to, o co chodzi, choć nie wiem, po co wymyślać nowy termin na to, co już 50 lat temu – w 1958 roku – Roger Caillois trafnie nazwał grą typu agon.)
Aha. Oczywiście Klout powstał z myślą o firmach, które będą chciały mierzyć efekty swojej obecności w Internecie. Moja czy Wasza tam obecność – pod warunkiem oczywiście, że mówię do artystów, bezrobotnych i innych obiboków, a nie poważnych płatników VAT – to naprawdę nie jest cel istnienia tego algorytmu. Jednak podobno i dla firm nie jest to narzędzie warte uwagi. Są kontrowersje z polityką prywatności i z architekturą algorytmu – o tym tutaj.
Nie ma co się jarać tym Kloutem. Wydaje się, że jest tylko zabawką, grą on-line, a liczba przez niego podawana nie powinna mieć wpływu na zatrudnienie.
Ostatnio jeden pracodawca poprosił o podanie Klout Score. Sprawdziłam i okazało się, że niezły babilon: Klout jest aplikacją metaspołecznościową, która ocenia jakość obecności osoby na portalach społecznościowych typu Facebook, Twitter, Google+, Last.Fm, Blogger. Można tam podpiąć swoje konta z wymienionych platform i jeszcze innych, w sumie z 13 portali społecznościowych. Aplikacja mierzy jakimś algorytmem wpływ właściciela kont na krąg jego znajomych, nie wiem, co to za algorytm, bo nie ma za dużo informacji o tym, może wcale nie mierzy jakości, tylko ilość? W każdym razie coś tam mierzy i wyrzuca z siebie cyferki od 0 do 100, co daje wrażenie naukowości wyniku.
To, co proponuje Klout, to kontynuacja bezsensownego ścigania się: kto ma więcej znajomych, lajków, kto jest najbardziej lubiany i popularny. Zdarza się to ludziom na portalach społecznościowych, choć jest to działalność raczej wstydliwa – wszyscy przecież wiemy, że to nie ilość, a jakość znajomych się liczy; że o wartości człowieka nie decyduje ilość kontentu umieszczonego na Facebooku ani poziom ukontentowania znajomych. Przeciwnie, spędzanie czasu na Facebooku bywa ucieczką od rzeczywistości. Ale w praktyce łatwo dajemy się wciągnąć w rywalizację.
Klout oferuje sumowanie popularności z różnych portali, dając wrażenie większej wiarygodności wyniku. Do tego upublicznia ten wynik, zakłada, że się na to zgadzasz, czyli zobaczą go wszyscy Twoi znajomi. Zatem jest to gra typu agonicznego: wchodzisz w ściganie się z innymi w ustalonej kategorii. Choć ta kategoria jest niepoważna, to nikt nie chce wyjść na społecznościowego lamera. Mówiąc językiem marketingowców, jest to aplikacja grywalizacyjna. (Termin grywalizacja jest okej, dlatego do niego odsyłam, fajnie opisuje to, o co chodzi, choć nie wiem, po co wymyślać nowy termin na to, co już 50 lat temu – w 1958 roku – Roger Caillois trafnie nazwał grą typu agon.)
Aha. Oczywiście Klout powstał z myślą o firmach, które będą chciały mierzyć efekty swojej obecności w Internecie. Moja czy Wasza tam obecność – pod warunkiem oczywiście, że mówię do artystów, bezrobotnych i innych obiboków, a nie poważnych płatników VAT – to naprawdę nie jest cel istnienia tego algorytmu. Jednak podobno i dla firm nie jest to narzędzie warte uwagi. Są kontrowersje z polityką prywatności i z architekturą algorytmu – o tym tutaj.
Nie ma co się jarać tym Kloutem. Wydaje się, że jest tylko zabawką, grą on-line, a liczba przez niego podawana nie powinna mieć wpływu na zatrudnienie.