Żydzi to nie jest dobry temat na tekst. Niby wciąż mało o nich wiadomo, ale wszyscy o nich piszą, i to często z tym moralizatorskim zadęciem. Jak ja też zaczynam mówić, to rozmówcy podejrzewają mnie o snobizm, moralizatorstwo albo koniunkturalizm. Tylko że ja ciągle nie wiem, gdzie dokładnie w Ostrowcu było getto.
Biała plama
O Żydach z Ostrowca wiadomo mniej niż o starożytnych Egipcjanach, bo o Egipcjanach zawsze jest kilka lekcji historii w szkole, a później klasówka. Nawet mniej o nich wiadomo niż o waranach z Komodo, którym przynajmniej ktoś na Wikipedii zrobił stronę, a jeden taki waran wystąpił w ostatnim Bondzie.
Ponad 70 lat temu w moim mieście, Ostrowcu Świętokrzyskim, połowę mieszkańców stanowili Żydzi. Ja uświadomiłam sobie to dopiero jako 20-letnia osoba, kiedy zaczęłam zastanawiać się nad tym, gdzie mieszkali i wyszło mi na to, że oni i moi dziadkowie musieli być dosłownie sąsiadami. 70 lat temu wszyscy zginęli, zostali zabici. Ale na siedemdziesięciolecie, w 2012 roku, nie było żadnej uroczystości, i ja też zapomniałam. Właściwie przypomniałam sobie datę wywózki Żydów z Ostrowca do Treblinki – 11 i 12 października 1942 roku – jakiś tydzień po okrągłej rocznicy. Wstyd.
Uderzająca jest ta niepamięć o rocznicach, ale też brak upamiętnień miejsc związanych z żydowską historią: tu, gdzie stała 70 lat temu synagoga, dziś biegnie dróżka wydeptana między parkiem a osiedlem. Na ostrowieckim rynku, skąd wywieziono kilkanaście tysięcy Żydów, a tysiąc lub dwa w pobliżu zabito, znajduje się pomnik 29 powieszonych Polaków. Tu, gdzie jest zbiorowy grób, rośnie trawa. Nawet żydowski cmentarz został zamieniony na park i, choć wszyscy mówią na niego Kierkut, to na mapie Ostrowca nazywa się Wzgórzem Parkowym.
Zresztą nie znam dobrze tych historii ani nie potrafię wskazać dokładnie miejsc. Nie wiem dokładnie, gdzie stała synagoga. Nie wiem, czy przed wywózką Żydzi stali stłoczeni na rynku, jeśli tak, to ile godzin, czy padał deszcz, czy ktoś tam wtedy umarł na tym rynku, jeśli tak, to ile osób, jedna czy dziesięć. Starcy i dzieci nie byli zabierani do obozu, Niemcy zabijali ich na miejscu. Ale gdzie dokładnie? Nie wiem, czy oni zostali zastrzeleni na ostrowieckim rynku, czy też hitlerowcy zaprowadzili ich na kirkut i tam zastrzelili. No i grób zbiorowy na kirkucie. Zdjęcia powojenne mówią, że on tam był, ale nie wiem, gdzie dokładnie, bo całe zbocze porasta trawa. Czy tam pochowano wszystkich wtedy zabitych, czyli tysiąc albo dwa tysiące osób? A może jego już tam nie ma, bo zabici zostali ekshumowani?
Czy to nie jest właśnie Festung Ostrowiec, świętokrzyska wersja twierdzy, o której pisała Krystyna Janicka w swojej książce „Festung Warschau”? Janicka wskazywała na to, co się stało – co Polacy zrobili – z pustką po Żydach. Otóż Warszawie postawili na niej Muranów, który usiali upamiętnieniami bitew i bitewek AK i wydarzeń z Powstania Warszawskiego – tak, jakby naszymi polskimi dramatami chcieli przykryć żydowską Zagładę. W Ostrowcu jest podobnie: Rynek, z którego wywieziono Żydów w październiku 1942, to miejsce pamięci po egzekucji 29 Polaków, która odbyła się 11 dni wcześniej, 30 września 1942 roku. Jest pomnik, pod pobliskim urzędem miasta chyba jeszcze jedna tablica. Kirkut został zredukowany do ogrodzonego placyku, gdzie poustawiano macewy. Choć jeszcze w 1945 odbywały się pochówki, zamieniono go w park.
Trójkąt bermudzki
Ta niepamięć o Żydach, choć jeszcze niedawno tu byli, jest anomalią. Co się stało z tą wiedzą, wpadła w trójkąt bermudzki? Co się stało z odruchem upamiętniania zmarłych? Do badania nadaje się zarówno ta anomalia (nie)pamięci, jak i dziura w historii, która powstała z jej powodu.
Więc o Żydach w Polsce, o stosunkach polsko-żydowskich piszą historycy, socjolodzy, kulturoznawcy. Piszą i oskarżają – cóż, tego nie da się uniknąć. Mówią o tym, o czym inni nie mówili. Zwykle zaczynają swoje teksty wspomnienia o tym, jakim okropieństwem jest Holocaust i że, pisząc swój naukowy tekst, dosłownie zmagają się z nieprzedstawialnością tego tematu bluźnierczego i nie do opisania.
Holocaust był straszny. Za to po zwyczajnie beznadziejna jest pycha moralna z powodu obcowania z tym tematem. Pisze o tym Iwona Kurz w artykule
„Snobizmy. Auschwitz jako przedmiot inspiracji”.
Z powodu tego podejrzenia o snobizm to nie jest dobry temat. Kiedy opowiadam o Żydach znajomym, to oni zachowują się tak, jakbym nagle powiedziała, że Jezus jest moim panem, słucham Dody albo w inny sposób weszłam do nudnego mainstreamu: „ale w ogóle ty lubisz te pomniki? Serio chciałabyś, żeby było jeszcze więcej tych nudnych tablic upamiętniających, których nikt nie czyta? Bez sensu.” Albo „wszyscy ostatnio o tych Żydach gadają. Jak myślisz, skąd to nagłe zainteresowanie? Ono jest samoczynne czy jakoś zainspirowane?”.
Ja wiem, że wszyscy mówią o Żydach. Nie tylko Centrum Badań nad Zagładą Żydów albo Stefan Zgliczyński piszący „Jak Polacy Niemcom Żydów mordować pomagali”, ale też „Gazeta Wyborcza”, a nawet prawica („nie jesteśmy antysemitami, ale…”). Wiem, że to już staje się przewidywalne. Że już wszystko wiadomo. Zresztą ja też nie chcę być nadęta. Wytykać palcem, że ktoś zapomniał o rocznicy likwidacji getta. Sama zapomniałam.
Ale, sorry, wiecie może, gdzie pod trawą na Wzgórzu Parkowym znajduje się ten żydowski grób zbiorowy z 1942? Bo ja nie wiem.