sobota, 28 czerwca 2014

Stolarz Lejzor, którego dzieci wyjechały do Ameryki, i inni mieszkańcy domu przy Rynku

Pamięci Minców (Mintzów) i Kłosów (Klossów), którzy mieszkali w domu przy Rynek 53-54, oraz Sali i Rywci Milgram. 

I.  Mieszkańcy domu przy Rynku
W północno-wschodnim rogu Rynku w Ostrowcu od lat mieści się jubiler. Odkąd pamiętam, można było tutaj kupić biżuterię: srebrne i złote łańcuszki, pierścionki, krzyżyki.

Jubiler mieści się na parterze. Nad nim widać pięknie zdobioną balustradę balkonu. Pod balkonem szyld: „Firma złotniczo-jubilerska. Rok założenia 1942”.

Firma istnieje 72 lata. To dokładnie tyle lat, od ilu nie ma już żydowskiej społeczności w Ostrowcu. Likwidacja getta nastąpiła 10-11 października 1942 roku. W tym samym roku zaczął działać znany mi sklep jubilerski.

Pewnie udało się to tak szybko, bo wcześniej tuż obok również znajdował się zakład złotniczy. Jego właścicielem był Jankiel Minc (Mintz).

Złotnik Jankiel Minc (Mintz)
Jankiel Minc (Mintz) urodził się 30 października 1879 roku w Ostrowcu. Jego ojciec, Moszek, też był złotnikiem; Jankiel od ojca dostał więc życie, zawód i dom w Ostrowcu.

Jednak czasy się zmieniały. Jankiel jako dwudziestopięciolatek widział Republikę Ostrowiecką – echo rewolucji 1905 roku. Echem nowych czasów były też emigracje. Już od początku XX wieku młodzi wyjeżdżali do Ameryki, nie mając albo nie widząc dla siebie miejsca w tradycyjnym sztetlu. Powody były zresztą różne, opisuje je w osobnym rozdziale Księga pamięci Żydów ostrowieckich.


Dlaczego do Ameryki wyjechała trójka dzieci złotnika Minca (Mintza)? Może nie wiedzieli dla siebie przyszłości w chasydzkim Ostrowcu; może chcieli się przekonać, czy to prawda, że istnieją na świecie kraje bez antysemityzmu. Takie przyczyny wyjazdu wskazał w artykule o swoim ojcu Israel Blajberg (o Abramie Blajbergu wkrótce napiszę). Tak czy inaczej,  w latach 20. wyjechała trójka dzieci złotnika. Enya Minc (Mintz) i Abram Minc (Mintz) wyjechali do Argentyny, a Lejbus Minc (Mintz) do Stanów Zjednoczonych.

Ci, którzy wtedy wyjechali, ocaleli. Wszyscy Mincowie, którzy pozostali w Polsce, zostali zabici. Zginął 63-letni Jankiel, jego druga żona Chana Fajga i trzech nastoletnich synów: Nusyn, Lejzor i Josek, a także brat Jankiela, Leibl.

Po wojnie Enya wyśle do urzędu miasta pytanie o losy mieszkańców swojego rodzinnego domu. Dowie się tylko, że daty śmierci są nieznane. I że jej ojca, złotnika Jankiela Minca, trzymano przy życiu dość długo jako wykwalifikowanego pracownika.


Stolarz Lejzor Kłos

Jednym z nielicznych śladów po tamtym życiu jest rejestr mieszkańców domu przy Rynek 53-54 z magistratu z roku 1932 r. W kamienicy mieszkało ponad 30 osób. Nie tylko Mincowie z dziećmi i rodzicami, ale też Blumanowie, Rozencwajgowie (Rosencwajgowie), Cukierowie i Kłosowie (Klossowie). Właściwie zresztą Mincowie i Kłosowie byli rodziną – żona Lejzora była córką Chaima Mordki Minca (Mintza).

Rodziny wielodzietne i wielopokoleniowe – dla miłośników tradycji to sielanka, a dla indywidualistów wystarczający powód do ataku klaustrofobii. Ostrowiec z tradycyjną hierarchią, dziedziczonymi zawodami i religijnością konkurował z Ameryką, w której podobno można było decydować o własnym życiu. Może właśnie bycia self-made-manem chcieli młodzi emigranci, Klossowie i Mincowie? Bo nie tylko trójka Minców, ale też piątka Klossów opuściła Ostrowiec...


Fragment rejestru mieszkańców kamienicy przy ul. Rynek 53-54 z 1932 roku, notka o wyjeździe Jankiela Kłosa.

II. Listy z Ostrowca do La Paz w Boliwii
Lejzor i Chana Gitla Kłosowie (Klossowie) byli urodzeni w latach 60. XIX wieku. Lejzor był stolarzem. Z rejestru wynika, że Chaja Gitla, z domu Minc (Mintz), urodziła Lejzorowi siedmioro dzieci: Naftalego, Laję Chaję, Gerszona, Rywę, Itę, Jankiela i Mordechaja (Mordkę). Pięcioro z nich – wszyscy oprócz Lai Chai i Mordki – wyjechali do Ameryki mniej więcej w tym samym czasie, co dzieci Minców. 


Jankiel Kłos wyjechał do Ameryki”, a dokładniej do Argentyny, w 1924 r. Do Argentyny wyjechali też wszyscy bracia i Ryva. Zaś Ita wyjechała do Boliwii.

I to do La Paz w Boliwii wysyłane były listy, które dostałam od potomka Ity Kloss (Kłos), Marcosa Zylberberga.

Listy pochodzą z lat 1939-1941. Były pisane przez matkę emigrantki, ponad siedemdziesięcioletnią już Chanę Gitlę. Podpisywał je też Lejzor, jej mąż. W listach najczęściej pojawiają się wnuczki Chany i Lejzora: Sala i Rywcia Milgram, dzieci Lai Chai. Adresatką jest Ita – dla Chany córka, dla Sali i Rywci ciocia.

Czytając je, trzeba pamiętać, że to ostatnie dowody istnienia tej części rodziny, która zdecydowała się pozostać wierna tradycji, nie chciała porzucać stolarstwa i domu przy Rynku.

Po pierwsze, zwróćcie uwagę, że listy są po polsku. Po drugie, totalnie zaskakujący i wstrząsający jest ton tych listów: choć pochodzą z lat 1939-41, to opisują sielankę zupełnie normalnego, codziennego życia. Jeszcze w lutym 1939 roku (pierwszy list) siostrzenica pisze do cioci Ity: „a więc chodzę do szkoły, gdzie staram się dobrze uczyć, gdyż wiem że nauka doprowadza człowieka do celu”.

Mijają dwa lata, jest 1941 rok, Sali wyrabia się charakter pisma. Już mniej dziecinnymi literami opisuje sielankę rodzinną Kłosów: „przychodzimy często do babci, nawet bardzo lubię gdy przychodzę, bo kochana babcia i kochany dziadek bardzo często Was wspomina. A pozatem nic ciekawego.”

Nic ciekawego poza tem, że za półtora roku żydowska społeczność Ostrowca przestanie istnieć.

Dn. 9 II 1939 r.
Kochani wujostwo!
Najdroższa ciociu, bardzo cioci dziękuję za pamięć o mnie. Chyba ciocia jest ciekawa wiedzieć co u mnie słychać? A więc chodzę do szkoły, gdzie staram się dobrze uczyć, gdyż wiem że nauka doprowadza człowieka do celu. Gdy po nauce mam wolny czas, to spędzam najwięcej z kochaną babcią, która też do nas często przychodzi. Gdy przychodzę do dziadków, to staram się ich rozweselić. Dziadkowie też są dla mnie dobrzy, dają mi co dzień na czekoladę. Kochana ciociu i drogi wujaszku! Tak bym Was chciała zobaczyć, nie chce mi się wierzyć, że taki szmat drogi nas rozdziela, a jednak tak przecież jest w rzeczywistości. Kochani przyślijcie mi zdjęcie wasze, to będę myślała że jesteście razem z nami. My też sobie zrobimy zdjęcie i przyślemy wam. Kończę mój liścik. Całuję ciocię i wujaszka w powietrzu. Do widzenia i do zobaczenia! ale kiedy? Pozdrawiam wszystkich moich najbliższych.
Wasza kochająca Was siostrzenica.
Sala Milgram.
 

Kochani moi!
Kochana ciociu i kochany wujaszku. Dużo do was pisać nie będę gdyż muszę napisać lekcję ze szkoły. Bardzo za Wami tęsknię chciałabym Was zobaczyć i nacieszyć się z wami. Do widzenia! Bądźcież mi zdrowi. Wasza nigdy nie zapominająca
Rywcia Milgram
[Dalej tekst jest napisany w jidysz]



Ostrowiec, 21 VIII 1940 r.
Kochane dzieci!
Otrzymałam Wasz list, za który Wam bardzo dziękuję. Bardzo się ucieszyłam, że jesteście zdrowi. U nas nic nowego jesteśmy B. dzięki zdrowi wszyscy. Symcha jest w domu. Od teściów z Łodzi otrzymuje listy u nich wszystko dobrze. Co słychać u Was piszcie mi często, od Naftali nie otrzymuję żadnego listu. Może Wy otrzymujecie od Niego listy, a jak nie to może Ty napiszesz, żeby do mnie napisał. Dziękuję za dosipanie [dopisanie], że Rywa urodziła córkę i Gerszon ożenił się, bardzo się cieszę. Napisz im żeby napisali do mnie. Powiedz Fruchtgartenowi żeby napisał do rodziców, oni bardzo się martwią, przychodzą do mnie często, proszą żebym dopisała. Kończę moje pismo.
Całuję Was wszystkich ukłony dla całej rodziny. Proszę Cię jeszcze raz napisz często.
Twoja Matka, która pragnie Cię jeszcze zobaczyć
Chana Gitla Kloss.
Każdy się cieszył Twoim listem.
ojciec bardzo prosi odpowiedzić zara
[na marginesie] Leizor Klos.
[Na odwrocie, innym charakterem]
Moj Kochanych
proszę bardzo ukłon dla moich dzieci Fuchtigartenowie proszę ich bardzo żeby napisali do mnie chwała Bogu jesteśmy wszyscy zdrowy. ... Od Ruchci nie mam żadnej wiadomości.
Waszych rodziców Jakób z Necha Chana Fuchtgart.

Ostrowiec dn. 5 I 1941 r.
Najdrożsi Wujostwo!
Przedewszystkiem bardzo Wam dziękuję za pamięć o nas. Co prawda mamusię trochę rozgniewało, iż nie raczyliście do nas osobno napisać kilka słów, ale mniejsza o to, grunt, że jesteście zdrowi. Tak bym chciała zobaczyć małą dzidziusię, napewno musi być śliczną tak jak ciocia, a może podobną do kochanego wujaszka? Proszę mi napisać. A zresztą nie ja, mamusia, tatuś i mała Rywcia, bardzo prosimy by wujostwo było takie dobre i zrobiło sobie wspólnie zdjęcie z małą. Proszę nie odmawiać nam tej prośby, za co z góry bardzo Wam dziękujemy. A teraz napewno jesteście łask (skreślone) ciekawi usłyszeć od nas coś ciekawego i nowego. A więc: Ojciec był na wojnie przeszło osiem miesięcy. Dzięki Najwyższemu Bogu wrócił do domu zdrów. Radość naszą sama rozumiesz. Obecnie pracuje nadal przy stolarstwie. Napewno jesteście ciekawi usłyszeć coś od Mordki? Wujek Mordka jest zdrowy i pracuje przy stolarstwie i cieszy się zdrowiem swych dzieci. Przychodzimy często do babci, nawet bardzo lubię gdy przychodzę, bo kochana babcia i kochany dziadek bardzo często Was wspomina. A pozatem nic ciekawego. Proszę do nas częściej pisać i nie zapominać o przysłaniu nam fotografii. Kończę me pismo.
Pozdrawiam Was czule i gorąco. Osobne pozdrowienia dla małej ślicznotki. Proszę ją w moim imieniu dobrze wyściskać i wycałować. Mamusia, tatuś i mała Rywcia, gorąco Was pozdrawiają i bardzo proszą o parę słów!! Mordka z dziećmi Was pozdrawia i życzy Wam dużo szczęścia i radości.
Proszę nie zapomnieć o przyrzeczeniu fotografii. Całuję Was z daleka.
Wasza kochająca siostrzenica.
Sala Milgramówna

Jerzy Bronisław Braun, ostatni delegat rządu londyńskiego na kraj, a swoją drogą autor piosenki „Płonie ognisko i szumią knieje”, w lipcu 1945 r. napisze, że lukę po Żydach wypełnili szybko przedsiębiorczy Polacy i nie należy się spodziewać, że ustąpią miejsca. Oto tworzy się polska klasa średnia!* Kto w obliczu takiej szansy dla narodu polskiego chciałby pamiętać o żydowskim złotniku, parze staruszków, których piątka dzieci wyjechała za granicę i o małej, zdolnej dziewczynce?


*

Opowiadając tę historię, opieram się na rodzinnych wspomnieniach i wynikach poszukiwań w archiwach Marcelo Golanda, Marcosa Zylberberga, Israela Blajberga -  potomków ostrowiaczek i ostrowiaków, Enyi Minz, Ity Kłos i Abrama Blajberga, którzy ocaleli dzięki emigracji. Serdecznie im dziękuję za cierpliwe odpowiadanie na moje pytania, zaś Marcosowi Zylberbergowi za umożliwienie opublikowania listów.

Daty i imiona pochodzą z rejestru mieszkańców, zamkniętego w 1932 roku. Rejestr sygnowali Prezydent Ostrowca i Naczelnik Wydziału Administracyjnego.

* Cytat z Jerzego Bronisława Brauna, do którego się odnoszę, brzmi następująco: „[N]a wsi i w miasteczkach nie ma dziś miejsca dla Żyda. W ciągu ubiegłych sześciu lat w Polsce wytworzył się (nareszcie!) nieistniejący przedtem polski stan trzeci, przejął całkowicie prowincjonalny handel, pośrednictwo, dostawy, lokalną wytwórczość […] oraz wszelkie rękodzieło. Ci młodzi synowie chłopscy i dawny proletariat miejski wysługujący się Żydom – stanowią element zawzięty, wytrwały, chciwy, pozbawiony doszczętnie wszelkich skrupułów moralnych w handlu, górujący nad Żydami odwagą, inicjatywą i rzutkością”  - te masy z tych terenów nie ustąpią.” Za: Jan T. Gross „Strach. Antysemityzm w Polsce tuż po wojnie. Historia moralnej zapaści”. Kraków: Znak 2008. S. 63.

*
Sprostowanie z  5 lipca 2014 

Wojtek Mazan, autor blogu zydowskiostrowiec.blogspot.com, napisał: "przedwojenna kamienica nr 53  Minców i  Kłosów w rynku to nie ta, która dziś nosi ten numer. Znajdowała się ona w połowie górnej połaci" - czyli kilka domów wyżej. Co to oznacza? Że powstanie w 1942 jubilerskiego sklepu musiało być związane z opuszczeniem przez  Żydów domów przy Rynku w bardziej skomplikowany sposób, niż można sobie wyobrażać (i niż ja to sobie wyobrażałam). Na pewno będę szukała szczegółów tej historii. Jeśli uda się je odnaleźć, to dam Wam znać.

niedziela, 8 czerwca 2014

Śmierć Ludwika Wacholdera

Dopiero kiedy napisałam o kasztanach zasadzonych w Alei 3 Maja m.in. dzięki żydowskiemu radnemu, dentyście Ludwikowi Wacholderowi, dowiedziałam się, jak zginął.

Jego śmierć czyni z niego potencjalnego bohatera, a okoliczności są bardzo podobne do śmierci trzydziestu powieszonych (których upamiętniają pomnik i coroczne obchody na Rynku).

Po pierwsze, Wacholder zginął tragicznie. Po drugie, zginął dlatego, że był osobą aktywną społecznie. Działaczem społecznym. Po trzecie, Niemcy zabili tego dnia więcej ludzi takich jak on. 36 osób zabitych na ulicach, 72 osoby wywiezione do Auschwitz. To była akcja eliminowania tych, którzy mogliby organizować w getcie ruch oporu wobec okupanta. Po czwarte, Wacholder – wraz z innymi 35 osobami – zapewne został zastrzelony na ulicy. Leżał na ulicy, dopóki Niemcy nie zgodzili się na uprzątnięcie ciał. Jego śmierć była widoczna, widowiskowa i przez to bolesna dla społeczności – tak jak powieszenie trzydziestu.

Po co pamiętać?
No dobrze, ale po co nam kolejna osoba do pamiętania, kolejny pomnik, kolejne obchody ku czci tragicznie zmarłych?

Ktoś, kto robił rzeczy ważne dla swojej społeczności - a taką osobą był Wacholder - jest warty pamiętania niezależnie od tego, jak zmarł. Niezależnie, bo śmierć to rzecz, na którą nie miał wpływu.

Również obchody ku czci tragiczne zmarłych są nam potrzebne. Nie umiemy się obejść bez nadawania sensu śmierciom bezsensownym. Potrzebujemy tego. Tak się działo ostatnio w przypadku katastrofy smoleńskiej, gdzie ofiary wypadku zostały od razu nazwane męczennikami; tak się dzieje też w przypadku Żydów – wiele razy we wspomnieniach natrafiłam na zdanie „the Jews' blood was not spilled in vein”, te śmierci miały sens. Z racjonalnego punktu widzenia to nieprawda. Tragiczna śmierć zawsze jest bezsensowna. Ale rozumiem tę kulturową potrzebę nadania sensu śmierci.

To jest szczególnie potrzebne, jeśli ktoś, tak jak trzydziestu powieszonych albo tak jak Wacholder, został przed śmiercią poniżony, jego ciało zaś nie zostało poddane od razu pośmiertnym rytuałom. Obmycie ciała, uroczysty pogrzeb i pamiętanie to jest rodzaj przywracania człowieczeństwa temu, który już nie jest osobą. Ale kiedyś był i jako osoba był dla nas ważny.

Gdybyśmy więc potrafili uznać rolę jakiegoś Żyda albo Żydówki w tworzeniu Ostrowca – czego zrobić nie potrafimy – pewnie znalibyśmy Wacholdera jako właśnie męczennika lokalnej sprawy. I pewnie znalibyśmy taką mniej więcej notkę biograficzną.

Ludwik Wacholder
(1881-1942). Ostrowiecki bezpartyjny działacz, z zawodu dentysta. W 1917 r. zasiadał w radzie miasta i zasadził kasztany wzdłuż Alei 3 Maja (dziś pomnik przyrody). W latach międzywojennych był członkiem kilku komisji, w tym edukacyjnej i sanitarnej; był też szefem jednej z żydowskich instytucji charytatywnych. Zginął podczas tragicznych wydarzeń na ulicach Ostrowca 28 kwietnia 1942 roku, zabity przez SS-mana. Miejsce pochówku nieznane.

28 kwietnia 1942 r.
Pilniejsi uczniowie, tacy co sięgają do lektur dla chętnych, znaliby taki tekst źródłowy z Księgi pamięci Żydów ostrowieckich Ostrowiec. A monument of annihilated Jewish society:
Początkiem tragicznych wydarzeń był 18 kwietnia 1942 r. Od tego momentu nie było dnia bez dręczenia albo zabijania Żydów. 28 kwietnia w nocy Niemcy przeprowadzili pierwszą „akcję”, podczas której mordowali i zsyłali do Auschwitz. Specjalne SS-Straffkommando przybyło do miasta i, z pomocą lokalnego SS z Peterem Brunem na czele, zaczęli napadać na żydowskie domy, dokonywać selekcji mieszkańców i zabijać albo aresztować. Mieszkańców Stodolnej mordowali na Iłżeckiej, tych z Iłżeckiej – na Sienkiewicza, a tych z Sienkiewicza zabijali na Rynku. I tak Ostrowiec spłynął żydowską krwią. Ciała ofiar leżały na ulicach godzinami, aż nadeszło polecenie, by ciała posprzątać.
Podczas tej „akcji” zginęło 36 Żydów, a 72 wywieziono do Auschwitz. SS-mani twierdzili, że była to antykomunistyczna akcja – że zamordowani byli komunistami. To uzasadnienie było niemal tak przerażające jak same morderstwa, bo przecież wśród ofiar był Shaul Matmacher, bogobojny człowiek i erudyta, który dniami i nocami czytał Pismo Święte. Jego długa patriarchalna broda była zresztą niezbitym dowodem na to, że od nastrojów komunistycznych był jak najdalszy. Niemcy zabili też prawnika Seidla, człowieka o antykomunistycznych poglądach [i pracownika Judenratu - przyp. autorki]. Wśród zabitych był także Wacholder, dentysta, którego syjonistyczne sympatie były dobrze znane. Warto też wspomnieć, że kilka tygodni przed śmiercią Wacholder wstawił złoty ząb Peterowi, za co SS-man obiecywał mu dozgonną wdzięczność... I cóż – to właśnie Peter zastrzelił Wacholdera.
Zabici zostali także: 60-letni Icek Kudłowicz, stara 50-letnia żona Yechiela Zukerfeina, Alter Grynberg, Chaim Stamm [według innego źródła: Chaim Sztajn – przyp. autorki], Yehoshua Minzberg [podobnie jak Wacholder, działał w organizacji charytatywnej – w 1921 był sekretarzem – przyp. autorki], Szlama Kacenelenbogen i inni, których nazwiska pogrążyły się już w niepamięci. Wśród wywiezionych tego dnia byłi także „komuniści” tacy jak Alter Perus – młody człowiek, który nosił długie, przykuwające uwagę pejsy...
Panikę, którą wywołał ten dzień, trudno opisać. Strach padł na miasteczko. (...) Ślady krwi było widać jeszcze długo na ostrowieckich ulicach...*
Być może kołatałyby nam się w głowie nazwiska  Mincberga czy Grynberga. Podobnie jak Wacholder, byli oni osobami publicznymi. Może byłyby tu jakieś uliczki noszące ich nazwiska?

No i na pewno wszyscy znalibyśmy poniższe zdjęcie usuwania zwłok z ulic. Znalibyśmy zarys ciała martwej kobiety, tym bardziej poruszający, że nawet po śmierci wygląda ona pięknie. Być może wiedzielibyśmy, kim za życia była martwa kobieta, a kim martwy mężczyzna.

Ale nie wiemy. Nie wiemy tylko dlatego, że zabici byli Żydami. A Żydzi są poza naszym pojęciem „nas”, wspólnoty ostrowczan. Wszystko, czego udało mi się dowiedzieć, wpisałam pod zdjęciem.

Ostrowiec, sprzątanie ciał osób zabitych 28 kwietnia 1942 r. Jeden z podnoszących, ten w ciemnym stroju, to Leon Klejman**. Na drugim planie stoją m.in. żydowski policjant Balter (drugi z lewej, z płaszczem w ręku). Czwarty z lewej, w jasnym garniturze, to Wolman, pracownik komisji sanitarnej – chyba analogicznej do tej, w której Wacholder pracował 20 lat wcześniej. Źródło zdjęcia: Żydowski Instytut Historyczny

 * Cytat pochodzi ze stron 56-58 książki Ostrowiec. A monument on the ruins of annihilated Jewish society. Także w książce Żydzi ostrowieccy autorstwa Waldemara Broćka, Adama Penkalli, Reginy Renz można znaleźć informację o 28 kwietnia 1942 r. (s. 104-105).

** Informacja o personaliach osób na zdjęciu pochodzi z podpisów na odbitce, znajdującej się w Żydowskim Instytucie Historycznym.

piątek, 6 czerwca 2014

Rzeźba na hucie, czyli jak zmienia się Stary Zakład

Ludzie z Architektury Krajobrazu w Szkole Wyższej Gospodarstwa Wiejskiego robią właśnie rzeźbę na Starym Zakładzie w Ostrowcu, czyli w zapomnianym terenie poprzemysłowym. Dziś był pierwszy dzień pracy.

Na Starym Zakładzie do tej pory pojawiała się animacja kultury: od 8 lat co roku odbywa się tu artystyczna Kolacja na Hucie, powstał też mural związany z tą imprezą. Od roku działa Pracownia Otwarta Kontrola Jakości. Kontrola Jakości to galeria, pracownia i miejsce warsztatów.

Rzeźba krajobrazowa, sztuka site-specific to coś zupełnie nowego w tym miejscu. Inaczej niż kolacja czy wernisaż, rzeźba nie jest ulotna. No i wiadomo, rzeźba to sztuka wysoka.

Powstająca rzeźba ma być trochę animacyjna. Ma angażować, zachęcać do zabawy. Ale nadal to rzeźba, czyli poważna sprawa, a nie jakieś graffiti czy warsztaty.

Nie chodzi mi o bagatelizowanie animacji. Chcę pokazać, jak bardziej ulotne działania kulturalne pozwalają na pojawienie się trwałych zmian. Rzeźba ludzi z SGGW wiąże się z tym, co robi od lat Stowarzyszenie Kuturotwórcze Nie z Tej Bajki na Starym Zakładzie. Rzeźby nie byłoby, gdyby nie wymienione tymczasowe interwencje. Mam wrażenie, że to one pozwoliły "przetestować" estetyczne i krajobrazowe możliwości nieczynnej huty.

6 czerwca 2014 r. Powstaje rzeźba krajobrazowa.

Elementem rzeźby są fragmenty gruzu z literami.

Na pierwszym planie dr inż. Krzysztof Herman.
Wiosna 2014. Warsztaty "Sztuka i miasto" organizowane przez Klub Krytyki Politycznej w Ostrowcu. Miejsce: Pracownia Otwarta Kontrola Jakości
Wystawa Jowity Paszko w Kontroli Jakości. Grudzień 2013.
2013 rok. Na Hucie powstaje mural. Maluje Kuba Słomkowski, pomysłodawca Kolacji na Hucie.
2012 r. Scena z Kolacji na Hucie.
Kolacja na Hucie 2008. Zdjęcie pamiątkowe.
Swoją drogą, ostatnio Nie z Tej Bajki zajmuje się też innymi rzeźbami: abstrakcyjnymi, chłodnymi i niszczejącymi formami z lat siedemdziesiątych. Stoją w różnych miejscach miasta, tworząc zapomnianą outdoorową galerię sztuki. Więcej informacji na stronach Krytyki Politycznej.

Zdjęcia: Nie z Tej Bajki, http://www.nieztejbajki.art.pl i sknieztejbajki na Facebooku.

A tekstu o żydowskich ostrowiakach spodziewajcie się wkrótce, czyli pewnie jakoś w niedzielę.
.