W obozie była przez półtora roku. Potem znalazła się w Auschwitz, które przeżyła w pokazowym dziecięcym bloku. Była w grupie osób wyzwalanych przez Rosjan. Jej opuchnięta z głodu twarzyczka znalazła się też na najsłynniejszych zdjęciach z wyzwolenia – chodzi o zdjęcia grupy dzieci w pasiakach, stojących za drutami.
Tak w największym skrócie można opowiedzieć trzygodzinny wywiad z Paulą Lebovics, który znajduje się w Visual History Archive. Choć jest to jeden z ponad 52 tysięcy wywiadów dostępnych w tym zbiorze, to właśnie wywiad z Paulą jest przez Archiwum podsuwany do obejrzenia nauczycielom z całego świata. Paula została też bohaterką dokumentalnego filmu „Triangles. Witnesses of the Holocaust”. Skrótem trzygodzinnego wywiadu jest ten króciutki film:
Ciekawie opowiada, prawda? dlatego obejrzałam dłuższą wersję wywiadu z Paulą Lebovics, a fragmenty przetłumaczyłam.
Krzywe ramię
Urodziłam się w dużej rodzinie. Mój dziadek był dość bogaty. Wybudował dla siebie dom i na podwórku dom dla każdego z dzieci. Ja byłam najmłodszym dzieckiem z szóstki. Mój najstarszy brat miał 13 lat, kiedy się rodziłam. Na podwórku było zawsze mnóstwo życia, było zawsze żywo.
Byliśmy uważani za bogatych ze względu na dziadka. Wszyscy dla niego pracowali: moja matka dla niego pracowała, mój ojciec dla niego pracował, mój wuj dla niego pracował... Tuż przed wojną, gdy miałam pięć lat, złamałam rękę. To był piątek, na dworze była balia i przygotowania do szabatu. Kiedy mnie matka dotknęła, zaczęłam krzyczeć. Ale nikt nie wiedział, co mi jest, i zaczęliśmy szabat. W sobotę ręka spuchła, ojciec był religijny, ale zabrał mnie do szpitala... Postawili diagnozę, że mam sklerozę kości.
Po szabacie ojciec zabrał mnie do Opatowa do drugich dziadków. Babcia była malutka, a dziadek ogromny, wysoki. I oni zdecydowali, że trzeba mnie zabrać do lekarza do Warszawy. I tam się okazało, że to było tylko złamanie. Zapomniałam powiedzieć, że jeszcze podczas szabatu mój ojciec zabrał mnie do felczera, który próbował nastawić ramię i tylko pogorszył sprawę. I dopiero w Warszawie nastawili mi rękę i włożyli w gips. Ale to się ciągnęło aż do wojny.
Kiedy zdjęłam gips, okazało się, że ramię nie zrosło się dobrze. Trzeba było jechać do Warszawy raz jeszcze. Ale już zaczęła się wojna i Niemcy nie chcieli nas wpuścić do pociągu ani do samochodu. W końcu jakoś dojechaliśmy, ale musieliśmy jechać wozem z koniem. W każdym razie moja ręka nigdy nie wydobrzała i ciągle mam krzywe ramię.„Getto. Lubiłam je bardzo”
Po rozpoczęciu wojny jeszcze przez rok Niemcy pozwolili nam mieszkać w naszym domu. Mój dziadek wybudował dom w pięknej części miasta, na którą Niemcy mieli oko. Po roku nas ewakuowano. Getto już się utworzyło. Było otwarte. Były plakaty porozlepiane, że Żydom już nie wolno chodzić poza gettem.
Poszliśmy do getta. To było otwarte getto. Lubiłam je bardzo. Wsadzili nas do jednego wielkiego pokoju, w części miasta tuż obok wielkiego rynku. Większość średniowiecznych miast miało rynki, dookoła rynku były domy i tak też było w Ostrowcu. Rynek był duży, z okolicznych wsi przyjeżdżali chłopi i sprzedawali produkty. Ale oczywiście, jak było getto, to już nie przyjeżdżały wozy i nie sprzedawano produktów.
Więc mieszaliśmy w jednym z budynków przy rynku, w jednym pokoju. Miałam możliwość być ze wszystkimi razem. Nie za wiele się chyba działo i wszyscy byli w domu. Mnie się podobało, że wszyscy byliśmy razem i poświęcali mi uwagę. Musiałam tego potrzebować... Mogłam spać z każdym, z kim mi się podobało. Im trochę mniej, bo ciągle się moczyłam. I tak do końca wojny. Potem do mnie wróciło, bo ciągle się bałam. Byłam ciągle wystraszona.
Mój brat - Herszel, najstarszy - odkrył, że Niemcy chcą nas selekcjonować. I zrealizował plan, który miał jeszcze w naszym starym domu. Wybudował bunkier pod kurnikiem na terenie getta i umieścił tam całą rodzinę. Był żydowskim policjantem, miał dwadzieścia lat. I nas wszystkich ukrył w tym bunkrze pod kurnikiem. Przeczekaliśmy tam pierwszą selekcję.
W czasie, gdy getto było otwarte, wielokrotnie wieszano ludzi i to się działo na rynku, przed naszym domem. Zaczęło się od ważnych osobistości Ostrowca, kierownictwa, którzy nie byli Żydami. Wszyscy musieliśmy patrzeć.
W tym czasie stało się jeszcze coś istotnego. Mój brat Jonatan – drugi najstarszy - uciekł na początku wojny na Litwę - i będąc tam odkrył, że Żydzi są źle traktowani. Poszedł więc do Czerwonego Krzyża na Litwie i zapytał, jak się mamy. Przypominam sobie, jak przyszło do nas SS, zabrało nas wszystkich, sprawdziło, czy jesteśmy dobrze ubrani, zabrało nas do fotografa, gdzie nas sfotografowano. Mam zdjęcie z rodziną, wszyscy mamy opaski na ramionach, bratu i ojcu dano marynarki, żeby dobrze się prezentowali. Kiedy nas stamtąd zabrano, nie dano nam na nic czasu. To zdjęcie trafiło do brata na Litwę. Dzisiaj mamy kopie tego zdjęcia.
Zdjęcie rodziny Pesy Balter z 1940 lub 1941. Od lewej brat Joske, matka, brat Herszel, siostry Chana i Chaja, ojciec, z przodu z kwiatami siedzi Pesa. Ojciec i Chana właśnie przeszli tyfus. Zdjęcie zostało zrobione w Ostrowcu na żądanie SS-manów. W nieco lepszej jakości dostępne tutaj. |
Potem wróciliśmy do bunkra i była pierwsza selekcja. Podczas pierwszej selekcji moja siostra wyszła i dała się wybrać, bo wierzyła, że jest młoda i silna i pójdzie pracować. Ale nigdy nie wróciła. Potem dowiedzieliśmy się, że ludzie wybrani wtedy trafili do Treblinki.
Pesa ukrywa się w Ostrowcu
Dzięki bratu w żydowskiej policji rodzinie udało się przeczekać selekcję i trafić do małego getta. Ale Paula ani nie mogła pracować, ani nie miał się nią kto opiekować. W małym getcie jej po prostu nie powinno być. Więc brat schował ją na strychu razem z młodszym braciszkiem innego policjanta.
Cały cas się moczyłam i brat błagał mnie, żebym tego nie robiła, bo sufit przemaka i Niemcy zobaczą. Brat też ze mnie żartował, nadał mi przezwisko Kranik.
Mój brat wiedział, że getto będzie zmniejszane raz jeszcze. Musiał znaleźć mi nową kryjówkę. Schował mnie i mojego "braciszka" w nowej kryjówce, ale nie pamiętam gdzie. Pamiętam, że to musiała być zima. Bo gdy zbiórka i wywózka się skończyła i wyszłam z kryjówki, to śnieg leżał na ziemi i pamiętam, że śnieg był cały różowy i czerwony, bo tyle krwi było na nim. Tyle morderstw było. Wszędzie, gdzie spojrzałam, śnieg był cały czerwony. To jest to, co pamiętam z tej wywózki. I już nie było mojej babci. I mojej cioci z synem, i jej męża. Dowiedziałam się - niedawno dowiedziałam się, że w tym czasie jedna z moich cioć ukrywała się w swoim starym domu razem z trójką dzieci i z mężem. I sąsiedzi - Polacy - zabili ich siekierą. Zabili ich wszystkich pięcioro. Niedawno się dowiedziałam. Wcześniej myślałam, że zginęli w obozie.Rzeczywiście, w Ostrowcu był taki przypadek. W jednej z historycznych książek* można przeczytać, że zmasakrowane zwłoki rodziny Steinów znaleziono w 1945 r. w studni na terenie posesji Wiktorowicza. Zamordowanych pochowano na kirkucie.
W końcu znaleźliśmy się w małym getcie. Zajmowało ono pół ulicy i to było wszystko, co pozostało z 16 tysięcy Żydów ostrowieckich.Potem Paula ukrywała się w różnych miejscach ze swoim przyszywanym braciszkiem. Ale on, nieco starszy, poszedł w końcu do pracy i Paula została sama. Nie mogła znieść samotności, wyszła więc i zaczęła się z innymi ludźmi chować w okolicach cegielni w różnych miejscach. Taki stan trwał przez jakieś dwa miesiące.
[Pewnego dnia], kiedy szukałam nowej kryjówki, znalazł mnie Ukrainiec, ukraiński żołnierz. Zatrzymał mnie i wiedziałam, że jestem ugotowana. Musiało zmierzchać. Wziął mnie do grupy kobiet, które były uformowane w grupę, żeby wracać do obozu. Zabrał mnie tam, wylegitymował się przed SS-manem, który prowadził tę grupę. W tej grupie był też żydowski przewodnik grupy i dużo ludzi - same kobiety. I kiedy on wylegitymował się i opowiadał o mnie, zobaczyła mnie moja matka i wciągnęła mnie do grupy. Gdy SS-man zaczął się za mną rozglądać, to już mnie nie znalazł. Wziął więc wielką pałkę, szedł wzdłuż linii kobiet i uderzał każdą, aż doszedł do mnie i do mojej matki. A matka miała jakąś torbę na ramieniu, może z jedzeniem. Wziął torbę, rzucił ją i uderzył matkę, bardzo mocno. Złapał moją rękę - grupa rozdzieliła się, zrobiła miejsce - a on złapał mnie i rzucił mną o ścianę. Nie wiem, jak daleko była ta ściana, ale wydawało mi się, że bardzo daleko.
Następna rzecz, którą pamiętam... musiałam zemdleć, bo gdy się ocknęłam, nie było nikogo. Byłam sama z SS-manem. Kazał mi wstać i zobaczyłam, że dookoła stoją polskie dzieci i się śmieją. SS-man mnie pytał, gdzie ukrywają się ludzie, kazał mi pokazać. Ja powiedziałam: "nie wiem". Ale on zabrał mnie do kilku miejsc, i ja wiedziałam, że tam są ludzie albo byli. Więc próbowałam się z nim układać: "Proszę pana, a jeśli pan nie znajdzie nikogo, to będę mogła iść zobaczyć mamę i tatę po raz ostatni?" - bo wiedziałam, co chce ze mną zrobić. A polskie dzieci szły za nami i miałam wrażenie, że to wieczność, bo szliśmy przez całą okolicę, wiele budynków, miejsc do obejrzenia. On nawet zabrał mnie w jedno miejsce, gdzie wcześniej ukrywałam się z braciszkiem. Było tam kilka trupów, nie było nikogo żywego.
Nie mógł znaleźć nikogo. Więc zabrał mnie z powrotem do ściany i zaczął mnie dusić. Ale mnie nie udusił i ja powiedziałam: "obiecałeś, że mnie puścisz, jak nikogo nie znajdziesz. Obiecałeś!" i on był tak wściekły, nie do wiary, jak był wściekły. A polskie dzieciaki, było ich przynajmniej dwójka, trójka, czwórka, które stały dookoła, wołały: "ona wie, gdzie się ukrywają! wie!". (...) W końcu zabrał mnie do tej ściany i kazał się odwrócić. Wyjął rewolwer, wycelował, nie bardzo z bliska, ale z bliska. "Obróć się, twarz do ściany", a ja wołałam "ale obiecałeś, że zabierzesz mnie do mamy i taty po raz ostatni, obiecałeś!". Wtedy nadszedł drugi SS-man, nieprzytomnie pijany. Nie widziałam go, dopóki się nie obróciłam. Mówił do mojego: "Chcesz marnować kulę? Przecież i tak zdechnie". Zrozumiałam o czym mówią, bo niemiecki był podobny do jidysz, a zresztą ja już trochę osłuchałam się niemieckiego i znałam kilka słów. Niemiec był wściekły na siebie. Schował rewolwer i zawołał do pilnującego bramę obozu, żeby zabrał mnie do obozu. I tak trafiłam do Arbeitslage - obozu koncentracyjnego w Ostrowcu. To był obóz ciężkiej pracy.Obóz koncentracyjny w Ostrowcu oczami dziecka
Prace małej Pesy obejmowały zajmowanie się kortem tenisowym dla Hitlerjugend. Paula wspomina, że w Ostrowcu był cały kompleks dla Niemców. W każdym razie ona, jako dziecko pracujące w obozie, musiała wygładzać kort tenisowy ogromnym walcem albo sprzątać boiska do piłki nożnej. Jak wspomina, ulubionym sportem Hitlerjugend było jednak puszczanie psów na Żydów, i patrzenie, kogo pogryzą.
Paula pamięta z obozu uczucie bezsilności wobec prac, które dostawała. Walec był za ciężki, żeby ruszyć go z miejsca. Kiedy miała umyć małą szmatką ogromną scenę teatru, to sprzątała płacząc. - Było bardzo trudno przeżyć, kiedy było się dzieckiem - mówi z perspektywy czasu. Ale też paradoksalnie czuła się w ostrowieckim obozie koncentracyjnym bezpieczniej niż do tej pory. W obozie byli jej mama i tata – czego więcej potrzebuje dziecko?
Na pewno nie potrzebuje tego, żeby być otoczonym śmiercią.
Po raz pierwszy zobaczyłam martwego człowieka na początku wojny i to był mój dziadek. Miał zawał, gdy pierwsza bomba spadła na Lublin. Pojechał do Lublina odwiedzić mojego brata, który był tam w jesziwie. Miał tam też bliską rodzinę. Kiedy spadła pierwsza bomba, zmarł na zawał. Pamiętam jego ciało złożone na podłodze w jego własnym domu. W tych czasach postępowało się jeszcze inaczej niż później, w czasie wojny, kiedy człowiek umierał.
Po raz drugi, kiedy widziałam umarłych, to było na rynku i ciała tańczyły na sznurach, to było już codziennością. Tak, wtedy już śmierć była codziennością.Mówi, że przeżyła dzięki piosenkom. Wszystkie zapamiętywała i potem śpiewała je sobie w Auschwitz i innych trudnych momentach. Pamięta jedną, której nauczyła się w ostrowieckim obozie od starego człowieka, który w baraku sąsiadował z ojcem.
W ostrowieckim obozie spędziła półtora roku.
Obóz był otoczony rowami. Podejrzewam, że chodziło o bezpieczeństwo. Nie było drutów pod napięciem ani wysokiego ogrodzenia, tylko te rowy. Rowy były muliste i żyły tam żaby. Gotowali dla nas, łapali te żaby i jedliśmy żabią zupę.
Na drodze między dwoma obozami w Ostrowcu rosły... coś jak rzodkiewka, ale to było co innego. I to też jedliśmy, gotowaliśmy w zupie i jedliśmy. Ach, rzepa, to była rzepa. Wypełniała żołądek, to było dobre.
Było też zabijanie, selekcje, uciekający i zabijani ludzie, i zawsze musieliśmy patrzeć. To była część rytuału, ze wszyscy muszą wziąć udział. Chyba Niemcy chcieli nam przez to powiedzieć: patrzcie, taki los was też spotka. Spałam z matką i ciągle się moczyłam, co noc.
Co robił mój ojciec? Nie jestem pewna. W mieście była huta. Ale co robili, nie wiem. Coś dla faszystów.
Dużo śpiewałam. Ilekroć wszyscy się schodzili, był czas wolny i czuliśmy się trochę bezpieczniej, było niewielu Niemców, zostawały tylko straże, czuliśmy się trochę bardziej wolni. I ludzie mówili: "śpiewaj!" I śpiewałam.Auschwitz i ostrowieckie wątki
A potem był sierpień 1944 r. i Paulę zabrali do Auschwitz.
W tym czasie już wiedzieliśmy o tym, co się dzieje w prysznicach. O komorach gazowych. Dorośli wiedzieli, a ja poznawałam. Patrzyłam trochę z zewnątrz, izolowałam się od tego myślami.
Zaprowadzili nas do szesnastego bloku. Tak naprawdę to było Birkenau. Nie wiem, jak nauczyłam się czytać, ale byłam w stanie odczytać oznaczenia na blokach. W tym bloku było tysiąc sześćset albo dwa tysiące kobiet. Matka uprosiła, żebyśmy spały na dolnym piętrze łóżka. Bo wiedziała, że sikam w nocy. Wstydziłam się, ale nic na to nie mogłam poradzić. Byłam wdzięczna, że kobiety nie naskarżyły na mnie, bo dziś nie byłoby mnie tutaj.
W moim bloku też były inne kobiety z Ostrowca, ale byliśmy mniejszością, bo było mnóstwo ludzi. I znów proszono mnie, żebym śpiewała. I śpiewałam, bo myślałam: "zasikuję tych ludzi co noc... może lepiej będę śpiewała”. Chciałam się jakoś zrewanżować za zasikiwanie. I śpiewałam Kol Nidre - piosenkę, którą nauczyłam się w Ostrowcu od starego człowieka.Kiedyś jej śpiewanie usłyszała blokowa. Zamiast ją skarcić, wzięła do siebie i kazała pokazać, co jeszcze umie zaśpiewać. W ten sposób Paula stała się uprzywilejowana. Wkrótce trafiła do pokazowego bloku dziecięcego – właściwie jedynego miejsca w Auschwitz, które dawało dziecku szansę na przeżycie. Pauli było więc nieco lepiej.
Piece
Ale podczas tego okresu piece pracowały dzień i noc. To znaczy przez cały mój pobyt pracowały dzień i noc, ale w tym okresie w ogóle już nie były wyłączane. Nigdy ich nie wyłączano. Niebo było czerwone. Dzień i noc. Nie było różnicy, czy jest dzień, czy noc. Niebo było jak w płomieniach. To było nie do uwierzenia. Pamiętam patrzenie w górę i wyobrażanie sobie, że ciała przepływają w powietrzu, w tych czerwonych chmurach. Pamiętam, jak sobie to wyobrażałam. W tych czerwonych chmurach. Smród był taki, że nie można było się od niego uwolnić. Wgryzał się w ciało, w ubrania. nie dało się go pozbyć. Po chwili przestawało się go czuć, ale on był bardzo intensywny, prawie można było go dotknąć. Czułeś się tak, jakby ktoś wylał na ciebie klej. Tak, wtedy piece pracowały dzień i noc.
Druga dziewczynka z Ostrowca
Zbliżał się koniec wojny. Słyszeliśmy różne wybuchy. Zbliżała sie wojna. Było już trochę spokojniej. Pewnego dnia powiedziano mi, że człowiek który przyszedł, to Mengele. Chciał nas uspokoić i kazał stanąć w kółku. Wiec stanęliśmy. Nie wolno było sprzeciwić się Niemcowi. Nigdy. I on mówił do nas, że jesteśmy dobrzy. „Wiem, że wszyscy z was mają rodziny, które nie są z wami. Jeśli chcecie połączyć się z rodzinami, możemy to dla was zrobić. Musicie tylko wyjść do środka.” I ja to zrobiłam, weszłam do środka. Była też taka dziewczynka, która była ode mnie młodsza, też była z Ostrowca i zawsze się ze mną trzymała, patrzyła, co ja robię i powtarzała po mnie. I teraz ona też wyszła na środek. Ale ja, kiedy zrobiłam krok, pomyślałam nagle: „zaraz, skąd oni wiedzą, kim jest moja rodzina?”. Zapaliła mi się czerwona lampka i zrobiłam krok w tył. To były ułamki sekundy. Ale ta dziewczynka już nie zrobiła kroku w tył. Po wyzwoleniu znaleźliśmy ich ciała tuż za obozem, zastrzelone.
Wyzwolenie Auschwitz
Dziesięć dni przed wyzwoleniem niemiecki patrol zabrał ostatnich ludzi. Zresztą przez cały styczeń ludzie byli wyprowadzani z obozu. (...) I wtedy zostaliśmy sami. Nie było Niemców, nie było Rosjan, nie było prądu, nie było niczego. Byliśmy wolni. Pierwsze, co zrobiliśmy, to poszliśmy do spiżarni po chleb. Pamiętam, jak szłam z bochnem chleba i w każdej kieszeni, miałam wszędzie chleb. Potem poszliśmy do magazynu i ubraliśmy się cieplej. Jeśli widzisz nas na tym zdjęciu ciepło ubranych, to tylko dlatego. Gdy byli Niemcy, tak nie było.
7 lutego weszli Rosjanie. Wyzwolili nas. Wiele osób ma złe wspomnienia z tego, ale ja mam dobre. Pamiętam żołnierza, który wziął mnie w ramiona. Pamiętam, jak płakałam, bo wreszcie ktoś pokazał zainteresowanie, troskę o mnie. To było niesamowite.
Chciał podzielić się jedzeniem. Miał słoninę. A ja pokazałam mu swoje chleby i powiedziałam: "nie, popatrz, ile mam chleba!" W końcu wzięłam od niego kawałek czarnego chleba, który miał. Ale nie miał go za dużo. Ci rosyjscy żołnierze nie wyglądali tak jak niemieccy: wystrojeni, z dźwięczącymi przy chodzeniu butami. Wyglądali na zmęczonych, zaniedbanych, pokonanych. Nie mieli w sobie nic z Niemców. Tak, tak właśnie pamiętam wyzwolenie obozu przez Rosjan.
Później, nie pamiętam, może dzień później, ubrali nas w te proste uniformy, których nigdy wcześniej nie mieliśmy, te były ciepłe, i zrobili nam zdjęcia.
Miałam szczęście, bo podłączyłam się do jednego radzieckiego żołnierza, jechałam z nim jeepem, kiedy filmował. I te filmy, które widzicie, z filmowania Auschwitz. Te filmy, które znacie, one nie są realistyczne. Tego, jak to wyglądało, to trudno wytłumaczyć. Na pewno znacie zdjęcia więźniów za drutami - cóż, to są inscenizowane zdjęcia, zrobione wtedy, gdy zostaliśmy już wyzwoleni. Były wszędzie ciała ludzi, którzy umarli po wyzwoleniu, i zbieraliśmy te ciała w kupy, w stosy przed barakami. Mieliśmy szczęście, że była zima i ciała zamarzły i nie rozniosły się żadne choroby - co do tego zorientowałam się dopiero później, wtedy byłam dzieckiem i nie wiedziałam takich rzeczy. (…)
Później przenieśli nas z drewnianych baraków do koszar Niemców w Auschwitz. Zostaliśmy tam do czasu... po kilku dniach spotkałam kogoś z Ostrowca i powiedział mi, że widział moją matkę. Jedno z dzieci z Ostrowca. I spotkałam się z matką, bo została zabrana ostatnim transportem z Niemcami, ale Niemcy porzucili tych ludzi kilka kilometrów za Auschwitz. Nie wiem, jak długo tam zostaliśmy. Pamiętam, że później wchodziliśmy do małych wozów i jechaliśmy do Krakowa z naszym dobytkiem. Nasz dobytek składał się z dwóch ... to było więcej niż złoto i diamenty, miałyśmy dwa zwinięte koce i ja ich pilnowałam. Moja matka przypomniała sobie, że zna kogoś z Ostrowca w Krakowie i chciała pożyczyć pieniądze, żebyśmy mogły wrócić do Ostrowca. Dla nas wojna się skończyła. Zostałyśmy w społecznym ośrodku (community center) w Krakowie (…) .
Co stało się z resztą mojej rodziny? W tym czasie jeszcze nikt nie był wyzwolony.
Tylko my byłyśmy wolne, wojna jeszcze trwała. Ale udało nam się spotkać w Krakowie ludzi z Ostrowca, którzy mieli lepsze losy niż my, i Polska była już wyzwolona, i dali nam jakieś pieniądze. Matka pożyczyła, czy jakoś. Pamiętam wizyty w domach i luksusy... A my wyszłyśmy właśnie w Auschwitz. Nie mogłam uwierzyć, że byli ludzie, którzy żyli normalnie! Ale miałyśmy pieniądze.1945. Z powrotem w Ostrowcu
Z Krakowa pojechałyśmy w otwartym pociągu, bez dachu. to był luty albo marzec. Ciągle zima albo wczesna wojna. Wróciłyśmy do Ostrowca. Naszym dobytkiem były te dwa koce. Ale zasnęłam i straciłyśmy te koce, ktoś je ukradł. Matka na mnie bardzo nakrzyczała.
Przyjechałyśmy do Ostrowca, poszłyśmy do domu naszego dziadka i dozorca już nie żył w suterenie. Teraz mieszkał na drugim piętrze, w głównym budynku. Poprosiłyśmy o nocleg, bo wiele osób przyjechało z nami i chcieliśmy być razem. On powiedział: „Ty Żydówa, nie zabili cię?” Nie chciał nas przenocować, ale w końcu przenocował. W naszym własnym domu. Nie pamiętam, ile osób tam mieszkało, w dwu pokojach, które dostałyśmy. Nie pamiętam, w ile osób. Jak ktoś wracał do Ostrowca, to przychodził do nas. Spaliśmy na podłogach, żeby jakoś się zmieścić. Zostaliśmy tam aż do końca wojny. kiedy wojna się skończyła, musiało być wiadome, że przeżyłyśmy, bo byłyśmy na liście Czerwonego Krzyża, i nasz brat znalazł nasze nazwiska. On był wyzwolony... nie wiem kiedy. Po wojnie? Tuż przed końcem? Był we Włoszech, planował jechać do Izraela. Pamiętam, bo napisał do nas z Mediolanu, żebyśmy na niego poczekały. Każdego dnia szłyśmy... Był jeden pokój w naszym mieście, z którego zrobiono świetlicę i tam ogłaszano rzeczy, które przychodziły, informacje. I jednego dnia znalazłyśmy listę Czerwonego Krzyża z jego nazwiskiem. I potem dostałyśmy ten list, żeby czekać w Ostrowcu, i czekałyśmy.
Ale kiedy wrócił... Polacy i Niemcy zbezcześcili cmentarz. Całe grupy wyzwolonych chciały uporządkować cmentarz, odłożyć kamienie na miejsca. Mieliśmy w Ostrowcu słynnego rabina, znanego na całą Europę. Bardzo słynnego. Ostrowiecki rabbi, tak był znany. I tam był jego grób. Stał jeszcze... Któregoś dnia, kilka nocy później, było w jednym z mieszkań spotkanie. Przyszli na nie Polacy i zabili dziesięć osób. Po prostu ich zarżnęli. Jeden z tych dziesięciorga przeżył, bo udawał martwego. Mój brat powiedział: przenieśmy się do stróżówki. W stróżówce mieszkaliśmy, aż Rosjanie doszli do władzy. I wtedy brat powiedział: uciekamy stąd. W tym czasie ludzie jakoś sobie radzili, wymieniając pieniądze. My nie mieliśmy niczego. Nawet koców, które mi ukradli. Żyliśmy z ludźmi, którym udało się zdobyć mieszkanie. Moja mama pożyczyła pieniądze od tych ludzi w Krakowie i tyle. Więc mieszkaliśmy z ludźmi w stróżówce.
Dopiero wtedy, w stróżówce, zaczęłam się uczyć pisać i czytać. Miałam dwanaście lat. Ale przez trzy miesiące nauczyłam się tyle, że mogłabym przeskoczyć trzy klasy. Byłam z siebie dumna.
Mój brat przeszmuglował mnie przez wschodnie Niemcy do zachodnich Niemiec. Ale złapano nas na granicy i skończyliśmy na 2 tygodnie w obozie. Miałam szczęście, bo nas puścili.Paula wyjeżdża z Polski
W obozie przejściowym w Niemczech spędziła sześć lat, od grudnia 1945. Tam chodziła do szkoły. Uczyła się ponad cztery lata.
Zanim trafiła do Stanów, miała ponad 18 lat. Za ocean pojechała z matką, z którą przez lata żyła w obozie przejściowym. Dwóch braci trafiło do Izraela. Trzeci do Australii.
Trafiłam do Detroit. Mieszkałyśmy przy rodzinie. Chodziłam przez semestr do szkoły i potem poszłam do pracy. Po półtora roku zaczęłam wspierać matkę. Spotkałam Mickey'ego, w 1957 wzięliśmy ślub. Mamy dwójkę dzieci, Lindę i Danny'ego. Krótko mieszkaliśmy w Detroit. W 1968 przeprowadziliśmy się do Los Angeles.Post scriptum
Niesamowite, prawda?
Historia Pauli jest niezwykła, bo dziecku naprawdę trudno było przeżyć Auschwitz. Ale jest też niezwykła, bo Lebovics unika abstrakcji i patosu, zastępując je obrazami i uczuciami. Nie mówi o wszechobecności śmierci, ale mówi o czerwonym śniegu i o zapachu w Auschwitz. Nie mówi o niewyobrażalnym głodzie, ale mówi o tym, jak w Ostrowcu smakowała jej obozowa zupa z rzepy albo żab. Nie mówi o ciągłym wysiłku, ale mówi o tym, jak płakała, gdy w obozie wykonywała pracę ponad siłę. Nie o strachu, ale o tym, jak przez całą wojnę moczyła się w nocy, zasikując po kolei swoje kryjówki, barakowe prycze i łóżka w Auschwitz.
Dla porządku dodam, że na wspomnienia trzeba zawsze patrzeć nieco inaczej niż na książkę historyka. We wspomnieniach mogą nie zgadzać się liczby, daty, kolejność zdarzeń. Na pewno za to będą zgadzać się uczucia, doznania, wrażenia. Tego historyk nie znajdzie w aktach prawnych, archiwaliach i innych tradycyjnych źródłach.
Zaletą wspomnień jest autentyczność i doświadczenie. Ale sama opowieść nie jest przezroczystą szybą, do które mamy dostęp do cudzych przeżyć. Opowieści są zawsze naznaczone osobowością opowiadającego. I tutaj dobrze to widać. Paula robi z Auschwitz anegdotę, historyjkę: coś, co nadaje się do opowiedzenia i do wyobrażenia. Przekłada okropności Szoa na opowieść, która składa się z zasikiwania, zupy z żab i różowego śniegu. To nie są rzeczy niewyrażalne. Warto skorzystać i przez tę prostą, dziecięcą opowieść dowiedzieć się więcej o tym, jak z Ostrowca "zniknęli" Żydzi.
*
Przypisy: * Barbara Engelking „Po zamordowaniu odaliśmy się do domu". Wydawanie i mordowanie Żydów na wsi polskiej w latach 1942-1945. W: Zarys krajobrazu. Wieś polska wobec zagłady Żydów, red Barbara Engelking, Dariusz Grabowski. Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Warszawa 2011. S. 289. Engelking odsyła po szczegóły do Archiwum ŻIH, 301/2430, do relacji Arona Friedentala z 1947 r.
Wszystkie cytaty i zdjęcia pochodzą z wywiadu znajdującego się w Visual History Archive, informacje o zbiorze: http://sfi.usc.edu, wyszukiwarka: http://vhaonline.usc.edu. Lebovics, Paula. Wywiad 1415. Visual History Archive. USC Shoah Foundation. Internet. Dostęp: 28 IX 2014 r. Wywiad dostępny jest w całości także na You Tube, https://www.youtube.com/watch?v=oRbWU4iQ8o4.