Budynek Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie na Powiślu niedawno obchodził 10-lecie funkcjonowania; z tej okazji od tygodnia biblioteka jest otwarta do piątej nad ranem. Respekt za to, BUW naprawdę jest inny niż wszystkie biblioteki. No właśnie: w tradycyjnej bibliotece "sygnatury powinny być niemożliwe do przeczytania, a prawie cały personel powinien być dotknięty ułomnościami fizycznymi", jak dowcipnie pisze Umberto Eco. BUW jest inny, więc ma też inną mitologię: sex and drugs, buwing i filmy pornograficzne.
Seksu między regałami w BUW-ie oczywiście nikt nigdy nie widział, ale i tak wszyscy trochę wierzą, że miał miejsce. To chyba zasługa studentki germanistyki Rafy, która w 2004 czy 2005 roku napisała opowiadanie na konkurs literacki ogłoszony przez BUW. W tym opowiadaniu padło zdanie:
Wątek seksu nie zniknął z mitologii BUW-u. W 2008 roku Jarosław Kaczyński w wywiadzie opowiedział, że widział, jak studenci siedzący wieczorami w BUW-ie na swoich laptopach oglądają filmy pornograficzne. Później przepraszał studentów, ale tylko tych pilnych. A ja myślę, że jeśli ktoś oglądał w BUW-ie pornosy, to musiał być doktorantem filmoznawstwa, specjalizującym się w historii filmu pornograficznego. Gdyby chciał oglądać pornosy, to zostałby w domu. No, chyba że chciał kogoś zszokować.
Kolega bywający w BUW-ie wyjawił mi kiedyś, jak działa jego taktyka nauki: idziesz do BUW z laptopem i siadasz obok ładnej dziewczyny, która się intensywnie uczy. Siedząc obok niej, będziesz się wstydził wchodzić co chwilę na Facebooka i w ten sposób może skończysz wreszcie tę cholerną pracę licencjacką. Słowem, mój kolega nie chodzi do BUW na podryw, tylko po zewnętrzną kontrolę, jaką jest obecność innych ludzi. Którzy mogą chcieć zapuścić ci żurawia w ekran komputera, tak jak to zrobił Kaczyński.
Jest jeszcze coś. Według potocznego (i prezydenckiego) wyobrażenia ludzie przychodzą do BUW-u obijać się i lansować - tak przynajmniej wynika z tych dwóch przykładów. Zamiast siedzieć nad książką peregrynują, obczajają i pozwalają się obczajać. Mniej więcej na tym polega legendarny buwing.
Trwająca akcja BUW dla sów i nocnych marków podoba mi się. Sesji nie mam, ale lubię siedzieć w BUW, poszłam więc na nockę. Poszłam podekscytowana, że będzie karnawał i że oj, będzie się działo, i że sex and drugs. Potraktowałam nockę w BUW jak świętojańską noc z legendy o kwiecie paproci. Myślałam, że o północy zobaczę wreszcie to mityczne BUW-owe rozpasanie. Nic z tego. Stwierdzam więc, że rację miał Pilch: seks w BUW-ie należy włożyć między bajki. Ja bym za mit uznała też buwing. Ludzie w BUW się uczą. Ale mit buwingu jest ważny, bo pomaga się uczyć. Słodsze jest niewdzięczne zakuwanie, kiedy postronni zazdroszczą lekkiej, przyjemnej codzienności buwingu. Podobnie jak łatwiej uwierzyć w sens swojej pracy, gdy uczy się siedząc w samoobsługowej bibliotece z open space'em, a nie na skrzypiącym krześle w czytelni, w której unosi się zapach stęchlizny.
Seksu między regałami w BUW-ie oczywiście nikt nigdy nie widział, ale i tak wszyscy trochę wierzą, że miał miejsce. To chyba zasługa studentki germanistyki Rafy, która w 2004 czy 2005 roku napisała opowiadanie na konkurs literacki ogłoszony przez BUW. W tym opowiadaniu padło zdanie:
Dla mnie [BUW] to miejsce odreagowania i kochania. Dosłownie. Spotykam się ze swoim chłopakiem na którymś z poziomów, najlepszy jest poziom drugi, i dajemy sobie miłość w tej świątyni wiedzy. Do tego trzeba znaleźć na te kilka minut spokojny zakątek między regałami. Ostatnio kochałam się mając ze swej lewej strony dzieła Marie von Ebner – Eschenbach, a z prawej kilka tomów Roberta Musila.To zdanie rozpętało burzę. 12 stycznia 2005 w "Gazecie Stołecznej" można było przeczytać: "Picie piwa, głośna muzyka, a nawet seks - to wszystko działo się w Bibliotece Uniwersyteckiej. Koniec z tym! - uznały władze BUW-u. Nowym rygorystycznym regulaminem zaczęły walkę o moralność". Tylko jeden Jerzy Pilch w felietonie Miłość zmysłowa w bibliotece dowodził, że seks z opowiadania był efektowną fikcją literacką.
Nie wiem jak was, mnie Pilch przekonał.Wracając do studentki germanistyki Rafy, której wyznanie – jak pisze „Gazeta Stołeczna” – przepełniło czarę goryczy bibliotekarzy BUW i spowodowało radykalizację regulaminu, to sądzę, iż nie tyle jest to świadectwo zwycięstwa nieprzystojnego obyczaju, co zwycięstwo literatury. Dobrze napisana historia Rafy jest najpewniej niestety fikcją (apokryfem, falsyfikatem, fałszywką), najpewniej nie przez studentkę, a przez studenta napisaną. W każdym razie tylko facet, i to młody, może z beztroską wyznać, iżby dać sobie miłość, potrzeba „kilka minut".
Wątek seksu nie zniknął z mitologii BUW-u. W 2008 roku Jarosław Kaczyński w wywiadzie opowiedział, że widział, jak studenci siedzący wieczorami w BUW-ie na swoich laptopach oglądają filmy pornograficzne. Później przepraszał studentów, ale tylko tych pilnych. A ja myślę, że jeśli ktoś oglądał w BUW-ie pornosy, to musiał być doktorantem filmoznawstwa, specjalizującym się w historii filmu pornograficznego. Gdyby chciał oglądać pornosy, to zostałby w domu. No, chyba że chciał kogoś zszokować.
Kolega bywający w BUW-ie wyjawił mi kiedyś, jak działa jego taktyka nauki: idziesz do BUW z laptopem i siadasz obok ładnej dziewczyny, która się intensywnie uczy. Siedząc obok niej, będziesz się wstydził wchodzić co chwilę na Facebooka i w ten sposób może skończysz wreszcie tę cholerną pracę licencjacką. Słowem, mój kolega nie chodzi do BUW na podryw, tylko po zewnętrzną kontrolę, jaką jest obecność innych ludzi. Którzy mogą chcieć zapuścić ci żurawia w ekran komputera, tak jak to zrobił Kaczyński.
Jest jeszcze coś. Według potocznego (i prezydenckiego) wyobrażenia ludzie przychodzą do BUW-u obijać się i lansować - tak przynajmniej wynika z tych dwóch przykładów. Zamiast siedzieć nad książką peregrynują, obczajają i pozwalają się obczajać. Mniej więcej na tym polega legendarny buwing.
Trwająca akcja BUW dla sów i nocnych marków podoba mi się. Sesji nie mam, ale lubię siedzieć w BUW, poszłam więc na nockę. Poszłam podekscytowana, że będzie karnawał i że oj, będzie się działo, i że sex and drugs. Potraktowałam nockę w BUW jak świętojańską noc z legendy o kwiecie paproci. Myślałam, że o północy zobaczę wreszcie to mityczne BUW-owe rozpasanie. Nic z tego. Stwierdzam więc, że rację miał Pilch: seks w BUW-ie należy włożyć między bajki. Ja bym za mit uznała też buwing. Ludzie w BUW się uczą. Ale mit buwingu jest ważny, bo pomaga się uczyć. Słodsze jest niewdzięczne zakuwanie, kiedy postronni zazdroszczą lekkiej, przyjemnej codzienności buwingu. Podobnie jak łatwiej uwierzyć w sens swojej pracy, gdy uczy się siedząc w samoobsługowej bibliotece z open space'em, a nie na skrzypiącym krześle w czytelni, w której unosi się zapach stęchlizny.