Poszłam na marsz oburzonych.
Koło ul. Królewskiej obserwatorka marszu, jakaś starsza pani, zapytała: „a dokąd to idziecie? Na Pałac Zimowy? Dobrze, dobrze, precz z komoruskimi gnidami!” i przyłączyła się, choć wcale nie szliśmy pod żaden Pałac Zimowy, tylko na przystanek autobusowy. Przynajmniej tak uważała pani, która szła za mną. Do swojego dziecka powiedziała: „popatrz Olu, jak nas wszyscy odprowadzają na przystanek”.
Poszłam na ten marsz pomimo poczucia, że wszystko to jest mało profesjonalnie zorganizowane, a myśl przewodnia słabo skrystalizowana. Podoba mi się, że tym młodym ludziom, którzy zwołali zgromadzenie, chce się coś robić. No i czy naprawdę każdy musi mieć profesjonalną stronę internetową, PR, zajebiste zaplecze intelektualne? Ludziom, którzy to wszystko mają, często już nic się nie chce. Nie wierzą, że coś mogą zmienić; mają zbyt duże kwalifikacje i za dużo do stracenia; wierzą, że bardziej opłaca im się biegać jeszcze szybciej niż się buntować.
Ja sama szłam średnio oburzona. Może nie mogę zaspokoić swoich potrzeb, ale w sumie moje życie nie jest najgorsze. Wierzę, że powinnam raczej zweryfikować swoje potrzeby niż oburzać się, że nie mogę ich wszystkich zaspokoić. Poza tym wciąż uważam, że powinnam biegać szybciej.
Zrobiłam się naprawdę oburzona, kiedy po powrocie zobaczyłam relację na Gazeta.pl.
Naprawdę nie wiem, skąd oni wzięli te liczby.Może jedna osoba z aparatem wpadła tam na moment i oszacowała liczbę osób na oko. Wiem jednak, że na początku marszu – kiedy spotkaliśmy staruszkę i matkę z dzieckiem – szło tam kilkakrotnie więcej osób. Spokojnie pół tysiąca.
Jestem zaskoczona takim jednostronnym obrazem manifestacji na Gazeta.pl. Że to garstka licealistów, którzy chcą prawa do dobrobytu. Na warszawskich stronach "Gazety Wyborczej" zwykle nie zauważam przejawów dziennikarstwa przedstawiającego tylko jeden aspekt sprawy w nadziei, że nikt się nie zorientuje, że istnieje też inny. Tym razem tekst napisał Gadosmolesiński.
Update
16 października w południe tytuł na głównej stronie gazeta.pl jest już bardziej stonowany,
Na wyborcza.pl w leadzie widnieje już inna informacja:
A tak poważnie
Jeśli chcemy walczyć o prawo do zaspokojenia potrzeb – to trzeba te potrzeby wyartykułować. „Chcemy prawa do dobrobytu” to złe hasło, bo każdy albo prawie każdy uważa, że za mało zarabia – czy jest to 1500 zł czy 2500 zł, 5 czy 10 tysięcy. Na ciągłym napędzaniu potrzeby posiadania coraz więcej i więcej opiera się nasza kultura. Warto byłoby określić, jakie są podstawowe potrzeby, które każdy powinien móc zaspokoić, a jeśli nie może tego zrobić sam, powinno mu w tym pomagać państwo. Mieszkanie? Opieka zdrowotna? Jedzenie? Potrzebne są konkrety, żeby nikt nie zarzucał, że Porozumienie 15 października to młodzi z dobrych domów, którym się w dupach poprzewracało.
Fajnie też, że na marszu pojawiły się hasła „możliwy jest inny świat”, „władza w ręce wyobraźni”. Tru, chyba. Trzeba mieć wyobraźnię, żeby wyjść poza konsumpcjonizm i poza mit, że jeśli człowiek odpowiednio bardzo się stara, to odniesie sukces. A samo oburzenie bez wyobraźni to chuja jest warte.
Koło ul. Królewskiej obserwatorka marszu, jakaś starsza pani, zapytała: „a dokąd to idziecie? Na Pałac Zimowy? Dobrze, dobrze, precz z komoruskimi gnidami!” i przyłączyła się, choć wcale nie szliśmy pod żaden Pałac Zimowy, tylko na przystanek autobusowy. Przynajmniej tak uważała pani, która szła za mną. Do swojego dziecka powiedziała: „popatrz Olu, jak nas wszyscy odprowadzają na przystanek”.
Poszłam na ten marsz pomimo poczucia, że wszystko to jest mało profesjonalnie zorganizowane, a myśl przewodnia słabo skrystalizowana. Podoba mi się, że tym młodym ludziom, którzy zwołali zgromadzenie, chce się coś robić. No i czy naprawdę każdy musi mieć profesjonalną stronę internetową, PR, zajebiste zaplecze intelektualne? Ludziom, którzy to wszystko mają, często już nic się nie chce. Nie wierzą, że coś mogą zmienić; mają zbyt duże kwalifikacje i za dużo do stracenia; wierzą, że bardziej opłaca im się biegać jeszcze szybciej niż się buntować.
Ja sama szłam średnio oburzona. Może nie mogę zaspokoić swoich potrzeb, ale w sumie moje życie nie jest najgorsze. Wierzę, że powinnam raczej zweryfikować swoje potrzeby niż oburzać się, że nie mogę ich wszystkich zaspokoić. Poza tym wciąż uważam, że powinnam biegać szybciej.
Zrobiłam się naprawdę oburzona, kiedy po powrocie zobaczyłam relację na Gazeta.pl.
„Oburzeni” w Warszawie. „Chcemy życia w dobrobycie!” [ZOBACZ WIĘCEJ > ZDJĘCIA]. (data dostępu: 15.10.2011, godz. 23:00)Do zajawki wybrano najgorsze, najbardziej kompromitujące hasło. Na zdjęciach nie widać transparentów ani sensu zgromadzenia. Jest za to informacja, że w manifestacji wzięło udział 100-200 osób; pod zdjęciami mowa już tylko o kilkudziesięciu osobach.
Naprawdę nie wiem, skąd oni wzięli te liczby.Może jedna osoba z aparatem wpadła tam na moment i oszacowała liczbę osób na oko. Wiem jednak, że na początku marszu – kiedy spotkaliśmy staruszkę i matkę z dzieckiem – szło tam kilkakrotnie więcej osób. Spokojnie pół tysiąca.
Jestem zaskoczona takim jednostronnym obrazem manifestacji na Gazeta.pl. Że to garstka licealistów, którzy chcą prawa do dobrobytu. Na warszawskich stronach "Gazety Wyborczej" zwykle nie zauważam przejawów dziennikarstwa przedstawiającego tylko jeden aspekt sprawy w nadziei, że nikt się nie zorientuje, że istnieje też inny. Tym razem tekst napisał Gadosmolesiński.
Update
16 października w południe tytuł na głównej stronie gazeta.pl jest już bardziej stonowany,
Oburzona młodzież maszeruje przez miasto.Zdjęcia też lepiej skadrowano, ale w leadzie dalej mowa jest o 200 osobach.
Na wyborcza.pl w leadzie widnieje już inna informacja:
Według służb porządkowych, w sobotnim warszawskim marszu wzięło udział ponad 150 osób; według organizatorów - 800.Spora różnica.
A tak poważnie
Jeśli chcemy walczyć o prawo do zaspokojenia potrzeb – to trzeba te potrzeby wyartykułować. „Chcemy prawa do dobrobytu” to złe hasło, bo każdy albo prawie każdy uważa, że za mało zarabia – czy jest to 1500 zł czy 2500 zł, 5 czy 10 tysięcy. Na ciągłym napędzaniu potrzeby posiadania coraz więcej i więcej opiera się nasza kultura. Warto byłoby określić, jakie są podstawowe potrzeby, które każdy powinien móc zaspokoić, a jeśli nie może tego zrobić sam, powinno mu w tym pomagać państwo. Mieszkanie? Opieka zdrowotna? Jedzenie? Potrzebne są konkrety, żeby nikt nie zarzucał, że Porozumienie 15 października to młodzi z dobrych domów, którym się w dupach poprzewracało.
Fajnie też, że na marszu pojawiły się hasła „możliwy jest inny świat”, „władza w ręce wyobraźni”. Tru, chyba. Trzeba mieć wyobraźnię, żeby wyjść poza konsumpcjonizm i poza mit, że jeśli człowiek odpowiednio bardzo się stara, to odniesie sukces. A samo oburzenie bez wyobraźni to chuja jest warte.