Taką rozmowę odbyłam w zeszłą niedzielę:
- Wiesz, oglądałam wręczenie Nike w telewizji.
- I kto dostał, Mrożek?
- Nie. Jakiś koleś dostał za książkę "Pióropusz". Lotnik się nazywa.
- Nie znam. Hm, a może Marian Pilot?
No tak. Nie znam się na literaturze najnowszej, ale akurat przypadkiem znam Justynę Bargielską, która dostała nominację.
Czytałam jej "Obsoletki" – książeczkę złożoną ze stronicowych tekścików ociekających groteską jak książki Topora – jakoś w tym samym momencie, kiedy przeprowadziłam się pod Powązki. A w "Obsoletkach" dużo jest o śmierci:
Albo opowiadanie, jak w drodze na rodzinny urlop mijali straszny wypadek samochodu, również wypchanego urlopowymi tobołami. Zginęła kobieta, a jej mąż pewnie
Późnym latem czytałam sobie "Obsoletki" i łaziłam na cmentarze. Zwiedziłam Stare Powązki z mieszczańskimi grobami jeszcze z XIX wieku. Leżą tam ludzie i ich żony: „Stanisław Hiszpański, szewc. Zofia z Wróblewskich, żona”. Zwiedzałam Powązki Wojskowe, gdzie wbrew "wojskowemu" w nazwie leżą Kołakowski, Nałkowska, Tuwim. Bargielska powiedziałaby pewnie, że Powązki to miły park, dużo tu fluoru w ziemi.
Jeszcze jeden fenomen. Czy zainteresowałby Bargielską? Pod Powązkami Wojskowymi są zakładziki pogrzebowe, które oferują
Chować znaczy „trzymać kogoś lub coś w ukryciu” i „składać do grobu”. A dochować? Kojarzy mi się z dochowywaniem tajemnicy. Tym bardziej, że na Powązkach Wojskowych znaleźliśmy takie pochowane groby. Przy głównej alei nagle szereg nagrobków się urywa, zamiast nich wyrasta piękna ściana tuj. A za tujami – elegancko schowane, zarośnięte mchem nagrobki, ba! ogromne pomniki, na które wchodzi się po schodach. To groby Bolesława Bieruta i Juliana Marchlewskiego.
Tak naprawdę słowo „dochować” tutaj, w żargonie branży pogrzebowej, oznacza „dopełnić grób”. Dość to makabryczne, bo w pogrzebie chodzi właśnie o to, żeby był zakończony, jako że ma ułatwić pogodzenie się z czyjąś śmiercią jako naturalną koleją rzeczy, nieuniknionym zakończeniem życia; niezakończony pogrzeb i niedokończony grób to dobry pomysł na film o zombie.
To, co interesuje Bargielską – martwe płody – jest z podobnego porządku makabry między życiem a śmiercią. Póki płody żyją, w Polsce nazywa się je dziećmi będącymi w fazie prenatalnej. Kobiety także myślą o swoich nienarodzonych jeszcze dzieciach jako o dzieciach właśnie, a nie o płodach. Gdy same usuwają ciążę – o! to są przestępczyniami, morderczyniami. Gdy jednak płód sam umiera przed narodzinami, lekarze nagle przestają o nim mówić jako o nienarodzonym dziecku, a niedonoszoną ciążę szpital zwyczajowo wyrzuca razem z pooperacyjnymi odpadami. Tymczasem należałoby albo konsekwentnie nie uznawać śmierci płodu za śmierć podmiotu (i pozwalać na aborcję), albo konsekwentnie traktować płód jak bardzo małe dziecko (i wtedy traktować niedonoszone ciąże tak, jak traktuje się zmarłych – nie przechowywać w szpitalu w jednym koszu z wyrwanymi zębami).
Słowem, Bargielska w "Obsoletkach" pokazuje relację śmierci i pamięci i to, że ciężko znieść śmierci, o których nie wolno mówić.
Z pamięcią o śmierci Bieruta czy Marchlewskiego jest w jakimś sensie podobnie jak z pamięcią o poronionych płodach – choć byli ludźmi, którzy mocno różnią się od niedonoszonych ciąż, bo nie dość, że mieli życiorys znacznie dłuższy niż życie płodowe, to jeszcze sporo namieszali nie tylko w życiu swojej matki, ale milionów ludzi. O ile zmarli przed urodzeniem zazwyczaj nie mają ani jednego pogrzebu, o tyle Bierut i Marchlewski zostali pochowani podwójnie: raz pochowano ich w celu upamiętnienia, a drugi raz pochowano groby za krzakami, żeby o nich zapomnieć.
To tyle, jeśli chodzi o domorosłą tanatologię.
Zanieście świeczkę Marchlewskiemu! A Kuklińskiemu ogarek. Albo odwrotnie.
- Wiesz, oglądałam wręczenie Nike w telewizji.
- I kto dostał, Mrożek?
- Nie. Jakiś koleś dostał za książkę "Pióropusz". Lotnik się nazywa.
- Nie znam. Hm, a może Marian Pilot?
No tak. Nie znam się na literaturze najnowszej, ale akurat przypadkiem znam Justynę Bargielską, która dostała nominację.
Czytałam jej "Obsoletki" – książeczkę złożoną ze stronicowych tekścików ociekających groteską jak książki Topora – jakoś w tym samym momencie, kiedy przeprowadziłam się pod Powązki. A w "Obsoletkach" dużo jest o śmierci:
„Jestem kobietą, która urodziła dziecko bez głowy – tak się przedstawiała Beata, chociaż miała w domu starszą córkę, której nic z tych strategicznych części nie brakowało, do czasu, aż urodziła następną. Wtedy zaczęła się przedstawiać: – Jestem kobietą, która urodziła dwoje dzieci z głowami i jedno bez”.To ulubiony cytat Wierzycielki, która pożyczyła mi Bargielską.
Albo opowiadanie, jak w drodze na rodzinny urlop mijali straszny wypadek samochodu, również wypchanego urlopowymi tobołami. Zginęła kobieta, a jej mąż pewnie
„tak stał, patrzył na zawartość toreb i myślał sobie «nie zauważyłem, żebyśmy brali ten wielki czarny worek»”.Bargielska jakoś tak łatwo dostrzega w ludzkim ciele niepokojący potencjał stania się martwą rzeczą.
Późnym latem czytałam sobie "Obsoletki" i łaziłam na cmentarze. Zwiedziłam Stare Powązki z mieszczańskimi grobami jeszcze z XIX wieku. Leżą tam ludzie i ich żony: „Stanisław Hiszpański, szewc. Zofia z Wróblewskich, żona”. Zwiedzałam Powązki Wojskowe, gdzie wbrew "wojskowemu" w nazwie leżą Kołakowski, Nałkowska, Tuwim. Bargielska powiedziałaby pewnie, że Powązki to miły park, dużo tu fluoru w ziemi.
Jeszcze jeden fenomen. Czy zainteresowałby Bargielską? Pod Powązkami Wojskowymi są zakładziki pogrzebowe, które oferują
Chować znaczy „trzymać kogoś lub coś w ukryciu” i „składać do grobu”. A dochować? Kojarzy mi się z dochowywaniem tajemnicy. Tym bardziej, że na Powązkach Wojskowych znaleźliśmy takie pochowane groby. Przy głównej alei nagle szereg nagrobków się urywa, zamiast nich wyrasta piękna ściana tuj. A za tujami – elegancko schowane, zarośnięte mchem nagrobki, ba! ogromne pomniki, na które wchodzi się po schodach. To groby Bolesława Bieruta i Juliana Marchlewskiego.
Tak naprawdę słowo „dochować” tutaj, w żargonie branży pogrzebowej, oznacza „dopełnić grób”. Dość to makabryczne, bo w pogrzebie chodzi właśnie o to, żeby był zakończony, jako że ma ułatwić pogodzenie się z czyjąś śmiercią jako naturalną koleją rzeczy, nieuniknionym zakończeniem życia; niezakończony pogrzeb i niedokończony grób to dobry pomysł na film o zombie.
To, co interesuje Bargielską – martwe płody – jest z podobnego porządku makabry między życiem a śmiercią. Póki płody żyją, w Polsce nazywa się je dziećmi będącymi w fazie prenatalnej. Kobiety także myślą o swoich nienarodzonych jeszcze dzieciach jako o dzieciach właśnie, a nie o płodach. Gdy same usuwają ciążę – o! to są przestępczyniami, morderczyniami. Gdy jednak płód sam umiera przed narodzinami, lekarze nagle przestają o nim mówić jako o nienarodzonym dziecku, a niedonoszoną ciążę szpital zwyczajowo wyrzuca razem z pooperacyjnymi odpadami. Tymczasem należałoby albo konsekwentnie nie uznawać śmierci płodu za śmierć podmiotu (i pozwalać na aborcję), albo konsekwentnie traktować płód jak bardzo małe dziecko (i wtedy traktować niedonoszone ciąże tak, jak traktuje się zmarłych – nie przechowywać w szpitalu w jednym koszu z wyrwanymi zębami).
Słowem, Bargielska w "Obsoletkach" pokazuje relację śmierci i pamięci i to, że ciężko znieść śmierci, o których nie wolno mówić.
Z pamięcią o śmierci Bieruta czy Marchlewskiego jest w jakimś sensie podobnie jak z pamięcią o poronionych płodach – choć byli ludźmi, którzy mocno różnią się od niedonoszonych ciąż, bo nie dość, że mieli życiorys znacznie dłuższy niż życie płodowe, to jeszcze sporo namieszali nie tylko w życiu swojej matki, ale milionów ludzi. O ile zmarli przed urodzeniem zazwyczaj nie mają ani jednego pogrzebu, o tyle Bierut i Marchlewski zostali pochowani podwójnie: raz pochowano ich w celu upamiętnienia, a drugi raz pochowano groby za krzakami, żeby o nich zapomnieć.
To tyle, jeśli chodzi o domorosłą tanatologię.
Zanieście świeczkę Marchlewskiemu! A Kuklińskiemu ogarek. Albo odwrotnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz