Tytuł kreskówki (...) odwołuje się niewątpliwie do jednego z podstawowych imion szatana w Biblii, czyli Belzebuba. Na ten istotny fakt rzadko zwraca się uwagę w komentarzach na temat omawianej kreskówki, co należy traktować jako wyraz ignorancji lub świadomego przemilczania sprawy.
I dalej:
Z teologicznego punktu widzenia wulgaryzmy łatwo przechodzą w bluźnierstwa wobec Boga czy przekleństwa wobec ludzi (czarna magia, złorzeczenie, a nie tylko wulgaryzm - przekleństwo). Są nośnikiem nie tyle "złej energii", co złej woli i mogą mieć charakter poważnego grzechu, wpędzającego ludzi w duchowe problemy. Bluźnierstwo (blasfemia) nie oznacza tylko obrazy "uczuć religijnych", ale Boga samego. Jest grzechem bezwarunkowym. Bóg nie pozwoli z siebie szydzić. Kto zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg. Nie można więc nigdy się bawić w bluźnierstwo. Jak przypomina w tym kontekście Katechizm Kościoła Katolickiego...
I tak dalej, i tak dalej.
Osobiście wkurza mnie takie podejście do świata. Bo jest wyprane z chęci zrozumienia, którą zastępuje ocenianie. Bo jest rozpaczliwe i donikąd nie prowadzi. Nie tylko o jeden artykuł chodzi, ale o cały sposób myślenia, zresztą typowy dla "Naszego Dziennika": pisywano tam o Harrym Potterze jako o tomach okultystycznych oraz destrukcyjnych czy o jodze jako lisioekspansywnym promowaniu wrażych ideologii. Jednocześnie jest dla mnie coś fascynującego w radykalnej niezgodzie na kształt świata taki, jaki on jest. Bo czy nie jest radykalnym i rozpaczliwym gestem użycie kompletnie nieadekwatnych narzędzi metodologicznych, czyli teologii, do pisania o popkulturze?
Kiedy czytam ten artykuł o Włatcach móch, u którego podłoża wyczuwam niezgodę na rzeczywistość, to przypomina mi się Alfred Jarry, ojciec słynnego Króla Ubu, i jego świetne tekściki Patafizyczny clinamen, w których odwraca na nice konwencjonalne spojrzenie na świat. Oto fragment pochodzący z tego cyklu - Łowy na omnibus:
Aczkolwiek w rewirze paryskim nie wyginęły bynajmniej rozliczne gatunki wielkich drapieżców i grubego zwierza, bezsprzecznie żaden z nich nie szykuje łowcy tylu emocji i niespodzianek, co omnibus.
(...)
Wobec wielkiej łatwości odkrycia tropów zwierza, pomnożonej przez osobliwy obyczaj dokładnego powtarzania w trakcie periodycznych migracji tej samej drogi, ludzie nauczyli się zastawiać skutecznie pułapki na jego szlakach. Przybywszy w zdradliwe miejsce, zbity tłum myśliwych z zadziwiającym instynktem czynić zwykł półobrót wokół osi pod prąd biegu tropów, by z wielką starannością zarazem zwikłać ślad zwierza, jak i spowodować jego przecięcie się z wcześniejszymi śladami.
Trafiają się też próby innych metod zasadzek, jak stawianie w regularnych odstępach wzdłuż szlaku szałasów, zbliżonych do tych, jakie slużą do polowań na bagnach. Gromady śmiałych zuchów czatują i śledzą bieg zwierza: ich to właśnie najczęściej wietrzy on i umyka, nie bez oznak wściekłości w postaci sfałdowania skóry na zadzie - barwy niebieskiej, jak u niektórych małp, nocą zaś fosforyzującej; grymasy te wyrażają dość wiernie, dzięki białym zmarszczkom, zarys słowa "komplet".
I przypomina mi się wtedy jeszcze jedna rzecz. Roger Shattuck, autor biograficznego artykułu Alfred Jarry, 1873-1907. Samobójstwo przez halucynacje ("Literatura na Świecie" nr 8-9/1997, przełożył Tadeusz Pióro) pokazuje analogię między życiem Jarry'ego a jego pisarstwem. I w jednym, i w drugim pełno jest inwersji, konsekwentnego buntu wobec świata, autentycznego poczucia absurdu, systematycznej destrukcji. Pisarstwu to sprzyjało, Jarry'emu jako człowiekowi - niespecjalnie. Zmarł w wieku 33 lat, przed śmiercią stwierdziwszy: Ojciec Ubu, jak mnie nazywają, umiera nie dlatego, że za dużo pił, lecz dlatego, że nie zawsze miał co jeść. Ta, jasne.
* * *
Swoją drogą, polecam wspomniany nr 8-9/1997, "Literatury na Świecie". Bardzo go lubię. Z tej sympatii nawet wylałam na niego cały kubek herbaty. Dużo tam tekstów Jarry'ego, Listy do Collegium 'Patafizyki Borisa Viana, list Stefana Themersona do Raymonda Queneau, Zatonięcie Titanica Gavina Bryarsa, Myśli zawiązane na supełek Rolanda Topora, a nawet tekst Wacława Sadkowskiego o Johnie Cage'u.