poniedziałek, 5 marca 2012

Norman Leto!

To mógłby być właściwie wpis na Facebooku:
Ej! "Sailor" Normana Leto jest w sieci! ♥

http://artmuseum.pl/filmoteka/?l=0&id=1077
Ale zamiast tego jest wpis tutaj, bo nie chcę, żeby to wydarzenie zginęło pośród tony śmiesznych obrazków na fejsie. "Sailor" to ponad półtoragodzinny film i nie ma potencjału wirusowego, w odróżnieniu od psa z naleśnikiem na głowie albo kota grającego na niewidzialnych skrzypcach.

Skoro już o fejsie mowa: bohater filmu – błyskotliwy informatyk mizantrop, alter ego reżysera – dostaje od czasu do czasu ataków wściekłości, że to nie on wymyślił Facebooka, którego uważa za genialną maszynę do kapitalizowania głupiej, fatycznej komunikacji ludzi poszturchujących się nosami, socjalizujących się gadaniną i śmiesznymi filmikami.

*

Więcej info: Wysportowany człowiek zmaga się z entropią, czyli próbuję interpretować filmy Normana Leto.

5 komentarzy:

Emilia pisze...

A niech to! Też chciałam napisać o tym na blogu, ale ograniczyłam się do podlinkowania na fyby z komentarzem: "Gdyby Norman Leto tworzył w latach 80-tych, Ian Curtis zabiłby się oglądając Sailor, nie Stroszka."

Monika Pastuszko pisze...

Albo: "coś dla facetów, którzy maskują zakola czarną pastą do butów (zdobędziecie bezcenną wiedzę, co zrobić, gdy całująca cię nowopoznana dziewczyna spyta: 'czujesz to? coś jak pasta do butów')"

Przedstawienie "Sailora" jako komedii romantycznej dla inteligentów byłoby, delikatnie mówiąc, małym przekłamaniem, ale cóż zrobić, ja naprawdę bardzo lubię u Leto właśnie te komiczne momenty, teksty "róznice w budowie mózgu geniusza, bystrego człowieka i jebanego kretyna" albo "wymknął się chyłkiem jak inteligent z solarium".

Emilia pisze...

"Powitaj poranek drętwotą kolana" też niezłe.

st.w. pisze...

a ja nie zrozumiałem nic z tego filmu (w pamięci zostały mi tylko jakieś dziwaczne animowane grafy i fraktale, oraz widok z wieżowca na Ścianie Wschodniej za Juniorem, i że tam mieli fajny rzutnik w tej kawalerce) i zaczynam wpadać w kompleksy

Monika Pastuszko pisze...

Hm, tu chyba chodzi o bohatera filmu i książki, on jest trochę jak doktor House, trochę jak Hank Chinaski czy inne męskie postaci niepoprawne politycznie, seksistowskie, a jednocześnie autoironiczne i parodystycznie realizujące wzorce męskości - macho albo metroseksualny.

Przynajmniej ja to tak odczytuję, dlatego mnie tak śmieszą wspomniane wyżej metroseksualne maskowanie zakoli pastą do butów czy wymykanie się z solarium. Podobnie jak śmieszy mnie film "Jądra mężczyzny kopiącego łopatą" Normana Leto (http://artmuseum.pl/filmoteka/?l=0&id=1114) - nie wyobrażam sobie nic lepiej ośmieszającego traktowanie siły bicepsa jako najważniejszego elementu męskiej tożsamości.