czwartek, 11 listopada 2010

„Wysportowany człowiek zmaga się z entropią”

- to hasło reklamujące film Normana Leto „Sailor”. Film jest niefabularny i pewnie nie można liczyć na obieg repertuarowy, ale przez najbliższy miesiąc będzie puszczany w warszawskiej galerii Kolonie (do 27 listopada, projekcje o 17:00 i 18:45, wstęp wolny).

Jakoś w tym czasie, kiedy zakładałam blog, zachwycałam się Grupą KOT. W Grupie KOT najbardziej podobało mi się to, że jej twórca Wojciech Bąkowski odgrywa zło albo, mówiąc bardziej zabawnym językiem, odstawia złego. To zło pojawia się w pierwszej osobie w wierszach – zły jest ten cały tak zwany podmiot liryczny. Na przykład w tym tekście:

„mam naganne
wpisane
(…)
a ty masz problem?
masz noce mokre?
masz coś różowe na sobie
pod spodem?
matka dała ci ksywę?
powiedz
uważaj na podwiew
od dołu
przy laskach ci to zrobię
niech się każdy dowie
o piżamie w konie”

Zły był też Bąkowski jako frontman: wyglądał na scenie bardzo groźnie, dyrygował swoimi kolegami z zespołu (żadnego zespołowego współgrania). Jego łysa głowa i czarna koszula wpuszczona w spodnie nie kojarzyły się najlepiej.

Podobną strategię przyjął Norman Leto - jest taki zły. (Teraz więc będę się zachwycała nie Grupą KOT, tylko Normanem Leto.) Film „Sailor”, o którym mówię, jest opisywany jako film o informatyku - socjopacie. Pewnie można by jeszcze dorzucić, że to osoba, która w zbudowanym przez siebie systemie teorii i jej wizualizacji ma interes zgoła nie abstrakcyjny i teoretyczny - ugruntować swoje prywatne poczucie wyższości. Film składa się z czterech wykładów popularnonaukowych, pierwszy z nich nosi tytuł, o ile dobrze zapamiętałam, „Różnice w budowie mózgu geniusza, bystrego człowieka i jebanego kretyna”.

Podobieństwo strategii Wojciecha Bąkowskiego i Normana Leto polega na pokazaniu świata z punktu widzenia człowieka, że tak użyję pop-psychologicznego żargonu, przemocowego. Mówiąc po polsku, z punktu widzenia ewidentnie niesympatycznego skurwysyna (odruchowo odpowiadam wulgarną inwektywą na agresywną postawę). Obaj - Bąkowski i Leto - ustawili też samych siebie niebezpiecznie blisko wykreowanych postaci. Norman Leto nadal bohaterowi filmu swoje imię i dał mu swój zawód; co gorsza, postać w filmie wykonywana jest przez niego samego – artysta dał więc „przemocowemu” cynikowi swoją twarz i ciało.

Okej, nie chcę snuć tu teoretyczno-literackich rozważań nad strategiami autorskimi. Po prostu chciałabym bardzo polecić film "Sailor" Normana Leto.

Chciałabym polecić również:
- wywiad z Leto z "Notesu na 6 Tygodni" 62, tutaj;
- starszy wywiad, ale również przeprowadzony przez Bognę Świątkowską, tutaj;
- film "Buttes Monteaux" - może być próbką tego niezwykłego, freakowego stylu Normana Leto ("Wbrew temu, co mówi się o inteligencji modelek będę ich bronił, bo są ładne").

2 komentarze:

jedrzejnapiecek.wordpress.com pisze...

Żeby zrozumieć te strategie bucowania się sobą, polecam jeszcze książkę Leto o tym samy tytule - "Sailor". O tyle cenne, że jest w tym sporo akcentów codziennych - a słuchać jak Norman męczy się z AGD to prawdziwa komedia.

Monika Pastuszko pisze...

Bucowanie się sobą - love it :) A książka rewelacyjna, faktycznie. Chyba bardzo szybko skończył się nakład zresztą.

Btw, co teraz robi Leto? Jakiś czas temu widziałam, jak o 3 nad ranem wrzucił na swojego fejsa info o tym, że zrobił coś nowego i link. To się nazywa dopracowana socjopatyczna autokreacja.