czwartek, 15 września 2011

"Przewodnik po warszawskich blokowiskach"

"Czas odczarować słowo «blokowisko». Blok to po prostu wolnostojący budynek wielomieszkaniowy" – tak mówi Jarosław Trybuś "Gazecie Wyborczej". A na okładce swojej książki pisze: "warto się im przyjrzeć. docenić ich różnorodność. Poznać ich historię. Dostrzec urok. Polubić". Warto. Jego książka jednak w tym nie pomaga.

Wydanie "Przewodnika..." jest tylko jedną z wielu akcji, mających na celu odczarowanie bloków. Osiedla interesują twórców i publiczność festiwalu Warszawa w budowie, na rzecz poprawy środowiska mieszkalnego działa stowarzyszenie Odblokuj.org, Co do pojedynczych akcji, performensów, happeningów – te wszystkie czarne kwadraty na ścianach bloków, napisy z zapalonych w oknach świateł nie sposób zliczyć. Już nawet urzędy chcą zmieniać podejście do blokowisk: w czerwcu 2011 r. odbywał się zorganizowany przez urząd warszawskiego Targówka cykl wydarzeń "RE:BLOK: Reaktywacja blokowiska". A to tylko jedne wakacje w jednym polskim mieście.

„Przewodnik…” nie jest wcale taki pionierski. Więc, zamiast tylko cieszyć się, że się ukazał, warto też spojrzeć na sposób ujęcia tematu. A ten zbyt często wpada w koleiny tradycyjnego przewodnika, dla którego najistotniejsze są kościoły i wszystko, co zabytkowe – ocalała na Muranowie świątynia, jeszcze XIX-wieczny drewniany domek na Bródnie, kamienica między blokami. Wolałabym, gdyby oprowadzający po blokowiskach Jarosław Trybuś większą uwagę poświęcił budowlom z wielkiej płyty. Informacje o nich są doprawdy ogólne i jest ich niewiele – i nie jest to retoryczna przesada.

W „Przewodniku…” brakuje informacji o układzie mieszkań na poszczególnych osiedlach. Czy na Chomiczówce kuchnie są ciemne czy jasne? Klatki galeriowe czy pionowe? A jakie wyposażenie było w mieszkaniach? W dodatku wśród punktów, zaznaczonych na mapie jako interesujące i opisanych w krótkim artykule, bloki to zdecydowana mniejszość. Natomiast w każdym rozdziale znajduję informacje o zabytkach i kościołach na danym osiedlu, a w co drugim o podwórkowych kapliczkach, choć ani zabytki, ani kościoły z reguły nie należą one do tego samego założenia architektonicznego co bloki.

Przykład: przewodnik po blokowiskach na Sadach Żoliborskich. Wyróżnionych na mapie miejsc, które warto zwiedzić, jest tylko dziewięć. Cztery z nich znajdują się poza założeniem Sady Żoliborskie, blisko sąsiedniego kwadratu, a właściwie trójkąta między ulicami Krasińskiego, Popiełuszki i Broniewskiego. No dobrze, dlaczego nie mielibyśmy zwiedzić najbliższej okolicy Sadów? Problem w tym, że w całym kwartale sąsiadującym z Sadami Trybuś każe nam zauważyć tylko: a) kościół, b) żeńską szkołę przyklasztorną, c) właz do kanału, którym powstańcy chodzili do śródmieścia, d) historyczną nazwę ulicy. Ja się pytam, co nazwa „Stołeczna” ma do tematu blokowisk? A kościół albo szkoła przyklasztorna?

Obok szkoły przyklasztornej są bloki. Administracyjnie do Sady, ale to już inne założenie architektoniczne. Kiedy powstały? Dlaczego zaprojektowano między nimi tyle zieleni i jak to się stało, że do tej pory żadnemu deweloperowi nie udało się wstawić między nie drugie tyle bloków? I co to za rotunda stoi między blokami? A kogo to obchodzi. Ważny jest kościół, klasztor, właz do kanału oraz przedwojenne tradycje.

To doprawdy kuriozalne, że „Przewodnik po blokowiskach” opowiada nie o blokach, a o tym, co ciekawego, a najlepiej zabytkowego stoi między blokami. Jak to się stało? Być może Jarosław Trybuś chciał opowiedzieć o blokowiskach, ale – jak to się często zdarza podczas snucia gawęd przez przewodników – opowiedziało mu się o czymś innym, o tym, o czym opowiadał już tyle razy i tyle razy słyszał, że niepodobieństwem wydaje się potraktowanie tego jako czegoś nieistotnego. Jak można – pomyślało się autorowi – spacerując po Żoliborzu nie wspomnieć, że tym włazem powstańcy z Powstania Warszawskiego wchodzili do kanału, który prowadził do Śródmieścia?

Być może rozwiązanie zagadki tkwi w tym, że książkę wydało Muzeum Powstania Warszawskiego, w którym zresztą pracuje autor. A Muzeum musi promować powstanie nawet w książce o warszawskich blokowiskach, które – przypomnijmy – mają w Warszawie bezprecedensowe rozmiary z powodu zniszczeń wojennych miasta.

A może pies jest pogrzebany w tym, że – jak czytam w stopce redakcyjnej – informacje do przewodnika zbierał cały zespół wolontariuszy? To by wyjaśniało także fakt, że w artykulikach „Przewodnika…” brakuje jednolitej, spójnej oceny modernistycznej utopii, jak gdyby autor nie miał przemyślanych filozoficznych kwestii, o których trzeba raz po raz mimochodem wspominać, gdy mówi się o blokowiskach. Jaki z tego morał? Warto pisać książki samemu. Na marginesie dodajmy: a jeśli nie pisze się ich samemu, to warto zapłacić ludziom za ich pracę.

Zakończę łagodząco: choć nie polecam bezrefleksyjnego podążania za oznaczonymi miejscówkami, mimo wszystko warto wybrać się na spacer z „Przewodnikiem…”. Bo innego przewodnika po stołecznych blokowiskach nie ma.