sobota, 15 października 2011

Oburzeni w Warszawie

Poszłam na marsz oburzonych.

Koło ul. Królewskiej obserwatorka marszu, jakaś starsza pani, zapytała: „a dokąd to idziecie? Na Pałac Zimowy? Dobrze, dobrze, precz z komoruskimi gnidami!” i przyłączyła się, choć wcale nie szliśmy pod żaden Pałac Zimowy, tylko na przystanek autobusowy. Przynajmniej tak uważała pani, która szła za mną. Do swojego dziecka powiedziała: „popatrz Olu, jak nas wszyscy odprowadzają na przystanek”.

Poszłam na ten marsz pomimo poczucia, że wszystko to jest mało profesjonalnie zorganizowane, a myśl przewodnia słabo skrystalizowana. Podoba mi się, że tym młodym ludziom, którzy zwołali zgromadzenie, chce się coś robić. No i czy naprawdę każdy musi mieć profesjonalną stronę internetową, PR, zajebiste zaplecze intelektualne? Ludziom, którzy to wszystko mają, często już nic się nie chce. Nie wierzą, że coś mogą zmienić; mają zbyt duże kwalifikacje i za dużo do stracenia; wierzą, że bardziej opłaca im się biegać jeszcze szybciej niż się buntować.

Ja sama szłam średnio oburzona. Może nie mogę zaspokoić swoich potrzeb, ale w sumie moje życie nie jest najgorsze. Wierzę, że powinnam raczej zweryfikować swoje potrzeby niż oburzać się, że nie mogę ich wszystkich zaspokoić. Poza tym wciąż uważam, że powinnam biegać szybciej.

Zrobiłam się naprawdę oburzona, kiedy po powrocie zobaczyłam relację na Gazeta.pl.
„Oburzeni” w Warszawie. „Chcemy życia w dobrobycie!” [ZOBACZ WIĘCEJ > ZDJĘCIA]. (data dostępu: 15.10.2011, godz. 23:00)
Do zajawki wybrano najgorsze, najbardziej kompromitujące hasło. Na zdjęciach nie widać transparentów ani sensu zgromadzenia. Jest za to informacja, że w manifestacji wzięło udział 100-200 osób; pod zdjęciami mowa już tylko o kilkudziesięciu osobach.

Naprawdę nie wiem, skąd oni wzięli te liczby.Może jedna osoba z aparatem wpadła tam na moment i oszacowała liczbę osób na oko. Wiem jednak, że na początku marszu – kiedy spotkaliśmy staruszkę i matkę z dzieckiem – szło tam kilkakrotnie więcej osób. Spokojnie pół tysiąca.

Jestem zaskoczona takim jednostronnym obrazem manifestacji na Gazeta.pl. Że to garstka licealistów, którzy chcą prawa do dobrobytu. Na warszawskich stronach "Gazety Wyborczej" zwykle nie zauważam przejawów dziennikarstwa przedstawiającego tylko jeden aspekt sprawy w nadziei, że nikt się nie zorientuje, że istnieje też inny. Tym razem tekst napisał Gadosmolesiński.

Update

16 października w południe tytuł na głównej stronie gazeta.pl jest już bardziej stonowany,
Oburzona młodzież maszeruje przez miasto.
Zdjęcia też lepiej skadrowano, ale w leadzie dalej mowa jest o 200 osobach.

Na wyborcza.pl w leadzie widnieje już inna informacja:
Według służb porządkowych, w sobotnim warszawskim marszu wzięło udział ponad 150 osób; według organizatorów - 800.
Spora różnica.

A tak poważnie

Jeśli chcemy walczyć o prawo do zaspokojenia potrzeb – to trzeba te potrzeby wyartykułować. „Chcemy prawa do dobrobytu” to złe hasło, bo każdy albo prawie każdy uważa, że za mało zarabia – czy jest to 1500 zł czy 2500 zł, 5 czy 10 tysięcy. Na ciągłym napędzaniu potrzeby posiadania coraz więcej i więcej opiera się nasza kultura. Warto byłoby określić, jakie są podstawowe potrzeby, które każdy powinien móc zaspokoić, a jeśli nie może tego zrobić sam, powinno mu w tym pomagać państwo. Mieszkanie? Opieka zdrowotna? Jedzenie? Potrzebne są konkrety, żeby nikt nie zarzucał, że Porozumienie 15 października to młodzi z dobrych domów, którym się w dupach poprzewracało.

Fajnie też, że na marszu pojawiły się hasła „możliwy jest inny świat”, „władza w ręce wyobraźni”. Tru, chyba. Trzeba mieć wyobraźnię, żeby wyjść poza konsumpcjonizm i poza mit, że jeśli człowiek odpowiednio bardzo się stara, to odniesie sukces. A samo oburzenie bez wyobraźni to chuja jest warte.

sobota, 8 października 2011

Jak pochować grób, czyli "Obsoletki" Bargielskiej

Taką rozmowę odbyłam w zeszłą niedzielę:

- Wiesz, oglądałam wręczenie Nike w telewizji.
- I kto dostał, Mrożek?
- Nie. Jakiś koleś dostał za książkę "Pióropusz". Lotnik się nazywa.
- Nie znam. Hm, a może Marian Pilot?

No tak. Nie znam się na literaturze najnowszej, ale akurat przypadkiem znam Justynę Bargielską, która dostała nominację.

Czytałam jej "Obsoletki" – książeczkę złożoną ze stronicowych tekścików ociekających groteską jak książki Topora – jakoś w tym samym momencie, kiedy przeprowadziłam się pod Powązki. A w "Obsoletkach" dużo jest o śmierci:
„Jestem kobietą, która urodziła dziecko bez głowy – tak się przedstawiała Beata, chociaż miała w domu starszą córkę, której nic z tych strategicznych części nie brakowało, do czasu, aż urodziła następną. Wtedy zaczęła się przedstawiać: – Jestem kobietą, która urodziła dwoje dzieci z głowami i jedno bez”.
To ulubiony cytat Wierzycielki, która pożyczyła mi Bargielską.

Albo opowiadanie, jak w drodze na rodzinny urlop mijali straszny wypadek samochodu, również wypchanego urlopowymi tobołami. Zginęła kobieta, a jej mąż pewnie
„tak stał, patrzył na zawartość toreb i myślał sobie «nie zauważyłem, żebyśmy brali ten wielki czarny worek»”.
Bargielska jakoś tak łatwo dostrzega w ludzkim ciele niepokojący potencjał stania się martwą rzeczą.

Późnym latem czytałam sobie "Obsoletki" i łaziłam na cmentarze. Zwiedziłam Stare Powązki z mieszczańskimi grobami jeszcze z XIX wieku. Leżą tam ludzie i ich żony: „Stanisław Hiszpański, szewc. Zofia z Wróblewskich, żona”. Zwiedzałam Powązki Wojskowe, gdzie wbrew "wojskowemu" w nazwie leżą Kołakowski, Nałkowska, Tuwim. Bargielska powiedziałaby pewnie, że Powązki to miły park, dużo tu fluoru w ziemi.

Jeszcze jeden fenomen. Czy zainteresowałby Bargielską? Pod Powązkami Wojskowymi są zakładziki pogrzebowe, które oferują

Chować znaczy „trzymać kogoś lub coś w ukryciu” i „składać do grobu”. A dochować? Kojarzy mi się z dochowywaniem tajemnicy. Tym bardziej, że na Powązkach Wojskowych znaleźliśmy takie pochowane groby. Przy głównej alei nagle szereg nagrobków się urywa, zamiast nich wyrasta piękna ściana tuj. A za tujami – elegancko schowane, zarośnięte mchem nagrobki, ba! ogromne pomniki, na które wchodzi się po schodach. To groby Bolesława Bieruta i Juliana Marchlewskiego.

Tak naprawdę słowo „dochować” tutaj, w żargonie branży pogrzebowej, oznacza „dopełnić grób”. Dość to makabryczne, bo w pogrzebie chodzi właśnie o to, żeby był zakończony, jako że ma ułatwić pogodzenie się z czyjąś śmiercią jako naturalną koleją rzeczy, nieuniknionym zakończeniem życia; niezakończony pogrzeb i niedokończony grób to dobry pomysł na film o zombie.

To, co interesuje Bargielską – martwe płody – jest z podobnego porządku makabry między życiem a śmiercią. Póki płody żyją, w Polsce nazywa się je dziećmi będącymi w fazie prenatalnej. Kobiety także myślą o swoich nienarodzonych jeszcze dzieciach jako o dzieciach właśnie, a nie o płodach. Gdy same usuwają ciążę – o! to są przestępczyniami, morderczyniami. Gdy jednak płód sam umiera przed narodzinami, lekarze nagle przestają o nim mówić jako o nienarodzonym dziecku, a niedonoszoną ciążę szpital zwyczajowo wyrzuca razem z pooperacyjnymi odpadami. Tymczasem należałoby albo konsekwentnie nie uznawać śmierci płodu za śmierć podmiotu (i pozwalać na aborcję), albo konsekwentnie traktować płód jak bardzo małe dziecko (i wtedy traktować niedonoszone ciąże tak, jak traktuje się zmarłych – nie przechowywać w szpitalu w jednym koszu z wyrwanymi zębami).

Słowem, Bargielska w "Obsoletkach" pokazuje relację śmierci i pamięci i to, że ciężko znieść śmierci, o których nie wolno mówić.

Z pamięcią o śmierci Bieruta czy Marchlewskiego jest w jakimś sensie podobnie jak z pamięcią o poronionych płodach – choć byli ludźmi, którzy mocno różnią się od niedonoszonych ciąż, bo nie dość, że mieli życiorys znacznie dłuższy niż życie płodowe, to jeszcze sporo namieszali nie tylko w życiu swojej matki, ale milionów ludzi. O ile zmarli przed urodzeniem zazwyczaj nie mają ani jednego pogrzebu, o tyle Bierut i Marchlewski zostali pochowani podwójnie: raz pochowano ich w celu upamiętnienia, a drugi raz pochowano groby za krzakami, żeby o nich zapomnieć.

To tyle, jeśli chodzi o domorosłą tanatologię.

Zanieście świeczkę Marchlewskiemu! A Kuklińskiemu ogarek. Albo odwrotnie.

Grób Marchlewskiego. Źródło: Wikipedia.