czwartek, 28 października 2010

Lewy profil z uchem

W Warszawie od niedawna musimy mieć spersonalizowane karty miejskie, żeby móc poruszać się miejską komunikacją. Do karty trzeba podać swoje imię, nazwisko, pesel i dać zdjęcie. No cóż. Nie ma wyjścia. Zamówiłam sobie tę całą spersonalizowaną kartę miejską, za dwa dni odbiór.

Zdjęcie miało pokazywać moje lewe ucho, być w proporcjach 3:4, bez nakrycia głowy, bez ciemnych okularów. Ciekawe, do czego na zdjęciu do dowodu tożsamości potrzebne jest ucho. Ja to zazwyczaj rozpoznaję ludzi po... no nie wiem, po twarzy? Praktyka zakrywania oczu - czy to ciemnymi okularami, czy w telewizji pikselami - wskazuje, że tożsamość można rozpoznać po oczach. Ale po uszach? Mnie ucho nic nie mówi. Może kanary, granicznicy i konduktorzy są przeszkoleni do tego, żeby rozróżniać ludzi po uszach? Ciekawe. W każdym razie nigdy jeszcze żaden z nich nie powiedział do mnie: "proszę pokazać lewe ucho".

Wytyczne co do ucha, koloru tła, braku nakrycia błowy i okularów to normalizujące reguły odwzorowania rzeczywistości. Tak myślę. Są po to, żeby nadać fotografii obiektywność - coś jak reguły rysunku technicznego. Ale dlaczego nie ma wśród tych reguł - istniejących po to, żeby scementować związek zdjęcia z rzeczywistością - zasady, że zdjęcie nie może być retuszowane?

wtorek, 19 października 2010

Fotografia jako sztuka. Ale współczesna

O książce Charlotte Cotton "Fotografia jako sztuka współczesna"

Nie, żebym się jakoś bardzo znała na sztuce współczesnej, ale ją lubię. Choć mam wobec niej swoje wymagania.

Sztuka nie ma być ładna, ładne to mogą być buty albo sukienka. Nie ma też być wirtuozerska; nie bardzo mnie obchodzi kunszt artystów. To ich sprawa, czy przekazują swoje myśli za pomocą stosunkowo łatwej do opanowania fotografii, czy za pomocą pracochłonnego rzeźbienia. Jeśli ktoś siedzi miesiącami ryjąc w kamieniu, ale wyrzeźbi banały, to wkład pracy wcale nie sprawi, że dostanie nagrodę pocieszenia. Wprost przeciwnie, to tylko pogarsza sprawę.

Dalej: sztuka ma być gęsta znaczeniowo. Mądra, mówiąc po prostu. Ale nawet nie o to jeszcze chodzi. Sztuka ma reagować na swoje otoczenie, interesować się swoim kontekstem społecznym. Nie udawać, że jest ponad to, bo nie jest. Może być nawet żartem, może po prostu parodiować jakieś elementy rzeczywistości, byleby nie była robiona przez ludzi okrzykiwanych geniuszami, którzy stosują wirtuozerskie techniki i wypowiadają się na ponadczasowe tematy typu „smutek”, „autoportret” albo „mój smutny autoportret”.

Piszę o tym wszystkim, bo Charlotte Cotton, autorka książki Fotografia jako sztuka współczesna, podchodzi do tytułowego tematu „fotografia jako sztuka” z wyobrażeniem sztuki właśnie z takim jak moje. To podobieństwo rozumienia sztuki mnie dziwi, bo - chociaż jest to rozumienie powszechne, współczesne, po prostu właściwe (a ci, którzy w tej kwestii mają rację, zgadzają się ze mną;)) - akurat sfera fotografii jest niszą, w której przechowało się anachroniczne rozumienie sztuki.

Według tego anachronicznego stereotypu zdjęcia artystyczne są to zdjęcia robione bezinteresownie, takie, które nie są usługowe: ani komercyjne, ani pstrykane, żeby zapamiętać (wakacje, imprezę, spotkanie rodzinne). Nie tylko ich cel znajduje się na parnasie, ale też ich tematyka. Prześmiewczo, ale jasno opisał to Jakub Banasiak: "nadal wolimy myśleć, że sztuka fotografii to przymglone zdjęcia zaułków malowniczych miasteczek, wytrawne czarno-białe portrety pomarszczonych staruszków, a w wariancie nowoczesnym - krople wody unieruchomione dzięki precyzji najlepszych aparatów". (Jakub Banasiak Co z tą fotografią?, wstęp do Kocham fotografię Adama Mazura).

Charlotte Cotton załatwia sprawę takiej anachronicznej fotografii artystycznej jednym zdaniem na stronie 11 i więcej do niej nie wraca; zajmuje się fotografią artystyczną w rozumieniu współczesnym.

A sztuką we współczesnym rozumieniu nie jest odtwarzanie pomysłów (Stieglitza, Cartier Bressona, Doisneau, kogokolwiek, kogo zdjęcia można znaleźć w historiach sztuki fotograficznej). Współczesna fotografia artystyczna nie nawiązuje do podręcznikowego kanonu, tylko raczej do kultury popularnej albo do amatorskich użyć fotografii.

(Richard Billingham z cyklu Pośmiejmy się z Raya, stąd)

Jeśli stosuje klisze wizualne, robi to świadomie.

(Mona Hatoum Plecy Van Gogha, stąd)

Fotografowanie artystyczne nie polega na eksponowaniu kunsztu fotografa, tylko na prostym użyciu fotografii jako narzędzia dokumentacji.

(Tatsumi Orimoto Chlebowy człowiek i mama chora na Alzheimera, stąd)

Cotton poświęca też dwa rozdziały na opisanie stylów współczesnej fotografii artystycznej: deadpan to sterylne, neutralne, wielkoformatowe obrazy fotograficzne, zaś tableau to zdjęcia narracyjne, częstokroć posługujące się niejasnością (a może wieloznacznością?), a więc czymś opozycyjnym wobec jasności znaczeniowej, która charakteryzuje konwencjonalne, poprawne, profesjonalne zdjęcia.

To tak w największym skrócie, który nie oddaje tego, jaka fajna jest książka Cotton. A skoro o skrótach mowa, to powiem o pewnej wadzie tej książki: książka ta jest zbiorem zajawek. Ponad dwustu reprodukowanym fotografiom odpowiada mniej więcej tyluż artystek i artystów. Na każdego artystę - ważnego, uznanego, z dorobkiem – przypada jeden obrazek i akapicik wyjaśniający, o co chodzi temuż artyście w jego twórczości w ogóle, w powyższym zdjęciu w szczególe. Efekt jest czasem komiczny, jak w skeczu Monty Pythona, w którym uczestnicy teleturnieju mieli opowiedzieć siedem tomów W poszukiwaniu straconego czasu w piętnaście sekund.

Ale zbiór zajawek to nic innego, jak kompendium. I właśnie tym jest dla mnie książka Charlotte Cotton: świetnym kompendium wiedzy o fajnych, odkrywczych zdjęciach.

niedziela, 10 października 2010

Menele śmieszą

Usłyszałam fragment rozmowy dwóch meneli: "to co, postraszymy sobie ludzi?". Oczywiście byłam zaskoczona, zaczęłam się podśmiewać. Zawsze myślałam, że menele nie mają poczucia humoru. Zawsze myślałam, że co najwyżej to z nich można się pośmiać, na przykład wpisując w wyszukiwarkę You Tube'a "walki meneli" albo "lithuanian umbrella".

Moja historyjka o menelach różni od filmików: w przypadku filmików śmiejemy się z poczuciem wyższości, maskującym niepokój. Do interpretacji takiego śmiechu można zastosować to, co o śmiechu pisał Bergson; to pasowało do komedii Charliego Chaplina czy Jacquesa Tatiego, ale pasuje też do filmiku "Lithuanian Umbrella". Źródłem komizmu jest mechaniczność ruchu osoby, która traci panowanie nad swoim ciałem, przewraca się, jakby była przedmiotem. Zatarcie granicy między przedmiotem i podmiotem wzbudza niepokój, więc się śmiejemy. Natomiast w przypadku mojej historyjki śmiejemy się z odwrócenia porządku: za lepszego ma się ktoś, kto powszechnie uważany jest za gorszego. Śmiejemy się też z zaskoczenia: menele, od których oczekujemy zwierzęcej głupoty, potrafią zażartować, są też uważnymi obserwatorami cudzych reakcji, mają też trzeźwy ogląd tego, jak są odbierani.

Źródło komizmu jest to samo: postać menela jako głupca. Tylko że filmik służy do poprawienia sobie samopoczucia kosztem kogoś, a moja anegdotka koniec końców ma szlachetny morał.