niedziela, 25 listopada 2012

Cytacik z Leśmiana



 Cała historia jest taka: Satyr wrócił właśnie z miasta. Tam zorientował się, że jest niewspółczesny. Istnieje wiecznie, co jest zacofane. W dodatku spędza czas na łażeniu po krzakach i jedzeniu winogron, z dala od pobudek ideowych. Jest załamany, że zmarnował swoje życie, ganiając za Nimfą po lesie. Nienawidzi siebie za to, że „składa się z przebrzydłych pierwiastków wiekuistych, które są tym gorsze, że podobno wcale nie istnieją”.

Bardzo fajna ta bajka Leśmiana. No i przy okazji dowiedziałam się, że dowcipy o blondynkach to wcale nie jest nowe zjawisko.

Bolesław Leśmian „Satyr i Nimfa” (ok. 1935), w: „Baśnie i inne utwory prozą”. Tom 3 „Dzieł wszystkich”, ss. 661-678. Warszawa: PIW 2012.

piątek, 16 listopada 2012

Cienie u Platona na wallu

Rośnie gniew społeczny. Ludzie chcą widzieć wszystko na swoich wallach.

Ostatnio cały czas spotykam się z głosami ludzi, którzy mówią o swoim rozczarowaniu Facebookiem. Najczęściej słyszę te głosy od samej od siebie (czasem rozmawiam ze sobą, bo mam podobne zainteresowania). Żeby zachować pozory obiektywizmu, będę pisała w trzeciej osobie. Żeby zaś stworzyć wrażenie, że mówię o szerszym zjawisku, będę pisała w liczbie mnogiej. 

Otóż ludzie mają poczucie braku kontroli nad tym, co widzą w swoim news feedzie. Są zawiedzeni, bo Facebook nie odzwierciedla tego, co polubili. Zadają sobie więc pytanie: czy gdzieś istnieje niefiltrowany feed? Czy mogę zajrzeć za zasłonę filtrów i zobaczyć swój wall? Czy mogę zobaczyć naraz wszystkie elementy swojego fejsowego świata? Wybierałem je przez lata. Czy też jestem zmuszony siedzieć tu, w tej platońskiej jaskini, i patrzeć na tę pieprzoną ścianę?

Cóż, media społecznościowe to tylko jedno z wielu niedoskonałych wcieleń rzeczywistości. Na szczęście można się z nią kontaktować jeszcze na wiele innych sposobów poza "Lubię to". To, co się dzieje z Facebookiem, dobrze wyraża ducha naszych czasów. Fejs jest naprawdę najmniej ważną rzeczą, która zostaje rozwalona w imię maksymalizacji zysku.

Chociaż, prawdę mówiąc, mnie też szkoda Facebooka.

Przypisy:
„Czy mogę zobaczyć naraz wszystkie elementy mojego fejsowego świata? Wybierałem je przez lata”  http://mashable.com/2012/11/12/secret-facebook-link/
„Czy też jestem zmuszony siedzieć tu, w tej platońskiej jaskini, i patrzeć na tę pieprzoną ścianę?” http://www.maltreting.pl/index.php/2012/10/prorok-jakis-czy-cus/
Marki są sfrustrowane, ale i tak zapłacą:
http://arstechnica.com/business/2012/11/is-facebook-broken-on-purpose-to-sell-promoted-posts/
Marki są tak sfrustrowane, że nie zapłacą:http://readwrite.com/2012/11/13/mark-cuban-facebooks-sponsored-posts-are-driving-away-brands
Trzeci sektor zapłaciłby, ale go nie stać:
http://historiaimedia.org/2012/11/12/czy-facebook-ma-jeszcze-sens-w-niszowych-projektach/

piątek, 9 listopada 2012

Beware online filter bubbles

czyli uważacie na internetowe buble

Korzystanie z internetu jako źródła wiedzy nie jest dobrym pomysłem i to nie dlatego, że – jak uważa moja mama – internetowa anonimowość robi z ludzi oszustów, więc nie należy stamtąd czerpać nawet przepisu na marynatę do grzybków. Problem leży w internetowej personalizacji i premiowaniu tego, co popularne.

Tak przynajmniej twierdzi Eli Pariser, badający personalizację Internetu, w wykładzie z serii TED. – Pewnego dnia z mojego Facebooka zniknęli znajomi o poglądach politycznych iinnych niż moje – mówi Pariser. Powód jest taki, że Pariser nigdy nie klikał „Lubię to” przy ich politycznych wpisach, więc ze spersonalizowanej strony głównej (feedu) Eliego usunął ich edgerank.

Edgerank to algorytm Facebooka, który decyduje o kolejności pojawiania się newsów w feedzie. Bierze on pod uwagę użyteczność wpisów dla danego użytkownika, a miernikiem użyteczności jest to, czy właściciel kiedyś (i jak często) komentował wpis danej osoby czy strony lub kliknął Lubię to przy wpisie. Co Pariser widzi groźnego w facebookowym edgeranku? Ano to, że tworzy informacyjną bańkę, a w niej miły mikroklimat tego, co znane.

Podobnie jest z Google’em. Jego algorytm stosuje zasadę „miliony much nie mogą się mylić” – premiuje to, co jest bardziej popularne, czyli częściej linkowane. Pariser opowiada jeszcze o mniej znanej kwestii personalizacji katalogu Google. Rzecz w tym, że Google profiluje wyniki wyszukiwania na podstawie ciasteczek (historii wyszukiwań z danego komputera) i informacji o komputerze, z którego się wyszukuje. W 2 min 42 s. widać, co się stanie, gdy się poprosi znajomych o wpisanie tego samego hasła w wyszukiwarkę na ich komputerze…
 

Algorytmy, które przesiewają informacje dla ludzi w internecie, są w dodatku przesiąknięte reklamami. W Google’u działają pozycjonowanie i promowanie stron, a na Facebooku opłacanie postów. Nie działają za to za dobrze sposoby na wyłączenie reklam; konia z rzędem temu, kto wie, jak wyłączyć opłacane posty na facebooku. Paradoksalnym efektem personalizacji – zarówno w Google’u, jak i na Facebooku – jest brak władzy nad informacjami, które otrzymujemy i irytująca przezroczystość reklam.

Jeśli chodzi o reklamę, między Facebookiem od Google’em jest jednak ogromna róznica. Google kontroluje marketingowe zapędy firm i ogranicza reklamy do AdWordsów, a więc przestrzeni wyraźnie wydzielonej ramą. Tymczasem Facebook stawia na zacieranie granicy między reklamą a niereklamą, rodzaj reklamy podprogowej. Nagle na szczycie ważnych wydarzeń pojawia mi się info, że jakaś moja koleżanka polubiła 14 dni temu stronę jakiejś firmy. Ludzie nie są tacy głupi i mam wrażenie, że dążenie do maksymalizacji zysku będzie zgubą dla Zuckerberga. Że skończy jak chciwcy z moralizatorskich bajek.

Promocja postów dla szeregowych userów na Facebooku. Zapłać 4,19 zł!

Internet nie jest cudownym źródłem wiedzy w zasięgu ręki – twierdzi Pariser. Jest źródłem informacyjnego fast foodu. Na Facebooku dostajesz newsy odzwierciedlające Twój gust, ale niekoniecznie ważne. W Google’u strony hierarchizowane według popularności i wybrane pod ciebie. Do tego mieszają się nowe formy reklamy – na Facebooku promowane fanpejdże, w Google’u pozycjonowane strony.

Co z tego wynika? Ano smutna rzecz: wciąż jeszcze trzeba myśleć.