sobota, 20 lutego 2010

Protest przeciwko zimie?

Pamiętacie Pomponiadę? Protest przeciwko zimie, zorganizowany późnym latem przez Rafała Betlejewskiego? Betlej zachęcał do udziału słowami: - nie możemy poddać się białemu terrorowi, musimy podjąć walkę! I: - żeby nie było, jak nastaną mrozy, że nic z tym nie zrobiłeś!


Teraz, po kilku tygodniach trwania uciążliwej, śnieżnej zimy, zaczynam rozumieć Pomponiadę. I wcale nie chodzi o to, że przypomniałam sobie upierdliwość zimy. Rzecz w tym, że - odkąd leży śnieg - ludzie wciąż narzekają i szukają winnego. Tak, jakby faktycznie protestowanie przeciwko zimie miało sens.

Narzeka Jarosław Osowski, dziennikarz "Gazety Stołecznej", na blogu "Autobus czerwony". Kiedy temperatura oscylowała wokół minus 20 stopni, Osowski za mróz w tramwajach winił tępych współpasażerów. "Jeszcze żeby tak współtowarzysze naszej pasażerskiej niedoli mieli mniej pozamarzane zwoje mózgowe i nauczyli się wsiadać i wysiadać razem tymi samymi drzwiami", pisał.

Narzeka też Agnieszka Kowalska (blog "Zrób to w Warszawie"). Za to, że śnieg niesprzątnięty, obwinia władze miasta. Podobnie jak Osowski, podaje pod wątpliwość inteligencję tych, których wini za śnieg: "Rzeczywiście, już 90 milionów [miasto wydało na odśnieżanie - mp]. I gdzie tu logika? Na co idzie ta kasa? Na paliwo do solarek? Aż tyle?!"

Kamaaan. Jest zima. Spadło dużo śniegu. Teraz to wszystko cieknie. To nie jest niczyja wina. A protest przeciwko zimie niewiele zmieni. Ja wiem, szukanie winnego i narzekanie na zimę to taki psychologiczny mechanizm obronny: wolimy widzieć rzeczy dziejące się wokół jako spowodowane naszą siłą sprawczą. Ciężko znieść myśl, że na coś nie mamy wpływu, że jesteśmy bezsilni. Do tego - do potrzeby zmieniania świata wokół, gdy coś w nim jest nie tak jak trzeba, do postawy obywatelskiej, z której wyrasta zjawisko protestu społecznego - nawiązywał Betlej w haśle "żeby nie było, jak nastaną mrozy, że nic z tym nie zrobiłeś". Nawiązywał parodiując, bo przecież ta postawa nie jest adekwatna. Co możemy zrobić z mrozami, śniegami i roztopami? Chyba tylko przetrwać je z chłopskim spokojem.

czwartek, 11 lutego 2010

Sztuka czasem się przydaje...

... czyli "Birdcalls" Louise Lawler

Jest taki utwór - "Birdcalls" Louise Lawler (tutaj do ściągnięcia za darmo). Fajny, lubię dziwne gębowe odgłosy. Pochodzi z 1972 roku; w tamtych czasach - tak wynika z anegdoty opowiadanej przez Lawler* - na nowojorskich ulicach nie było jeszcze tak bezpiecznie jak teraz. Jedną z metod obrony, gdy wracało się samotnie w nocy, było udawanie wariatki. Tak przynajmniej robiła Lawler, jej koleżanki też. Stąd wzięło się "Birdcalls" - artystka nocami na nowojorskich ulicach trenowała wydawanie z siebie dziwnych odgłosów.

Po pierwsze, myślę, że w Nowym Jorku musiało naprawdę nie być faszystów. W Warszawie wariaci, kloszardzi i inni outsiderzy znajdują się raczej w sytuacji zagrożenia - zawsze mogą natknąć się na karka, który ma chęć pobawić się w zbawiciela i wyrzucić z autobusu źródło smrodu albo absurdalnej gadaniny. No, ale jestem jak najdalsza od narzekania na Warszawę - w odróżnieniu od Louise Lawler nie muszę dla bezpieczeństwa kwiczeć, gdy wracam w nocy do domu.

Po drugie, jest taki stereotyp: muzykę kochają wrażliwcy skłonni do duchowo-intelektualnych uniesień. A prawda jest taka, że muzyki - i gatunkowej, i awangardowej - ludzie w pierwszym rzędzie używają. Jako tła pochłaniającego hałasy, jako środka energetyzującego. Muzyka to coś utylitarnego, a nie uwznioślającego. Kiedyś czytałam o tym, że ludzie chętnie słuchają muzyki klasycznej przy pracy, bo kompletnie jej nie rozumieją. Dzięki temu funkcjonuje ona jako przyjemna ściana dźwięku. Z przykładu użycia "Birdcalls" przez jej autorkę wynika, że ludzie używaliby awangardowej muzyki - o ile tylko potrafiliby ją znaleźć - do odstraszania wrogów. Ja zamierzam "Birdcalls" użyć jako broni. Bójcie się, wrogowie.

Dla porządku dodam, że w wizgach Lawler da się rozpoznać znane nazwiska ze świata sztuki współczesnej. Acconci, Andre, Artschwager, Baldessari, Barry, Beuys, Buren, Chia, Clemente, Cucchi, Gilbert & George... Sami mężczyźni. Utwór ma więc feministyczne przesłanie. Tylko jakie? Że kobieta artystka może pretendować do roli wariatki, a facet artysta do roli celebryty? Sama nie wiem.

---
*Tę anegdotę cytuje Kenneth Goldsmith w audycji Avant-Garde All the Time, w której usłyszałam ten utwór i ktorą polecam.

środa, 3 lutego 2010

Niewidzialne w Zachęcie na wystawie "Polonia..."

Nie miałam ostatnio szczęścia do wystaw.

„Wszystkie stworzenia duże i małe” przerosły moją zdolność myślenia abstrakcyjnego i ostatecznie skupiłam się na jednym wideo z koteczkiem chłepczącym mleko (był naprawdę słodki).

(Peter Fischli, David Wiess: Buesi/ Kitten. Stąd.)

"Szeroki krąg", czyli trójwymiarowe fotografie Wojtka Wieteski w Fotoplastikonie Warszawskim jakoś mnie nie porwały (choć sama stuletnia machina do oglądania stereoskopowych obrazów wymiata).

(Fot. Michał Sadowski. Stąd.)

„Hades?” (zdjęcia Tomasza Tomaszewskiego na chodniku przed Domem Polonii i w jego hallu) uznałam za przyprawianie Ślązakom gęby dobrych dzikusów.

(Fot. Tomasz Tomaszewski. Stąd. Więcej można obejrzeć na stronie Tomszewskiego.)

Ale w niedzielę poszłam na "Polonię i inne opowieści" Allana Sekuli do Zachęty i to był szczęśliwy wybór.

Sekula to amerykański fotograf, ale też historyk, krytyk i teoretyk fotografii. Oprócz zdjęć, drukowanych lub wyświetlanych, na wystawie jest też jeden film i trochę odautorskich tekstów. Słowem, rzecz jest do ogarnięcia, skrojona na miarę człowieka. Fajnie.

Chociaż wystawa znajduje się w galerii sztuki, nie jest wystawą "fotografii artystycznej". Część zdjęć Sekuli to reporterskie fotografie - fotografie ubóstwa i dotkniętych nim, używając terminu Baumana, ludzi-odpadów: gdańskich stoczniowców, greckich marynarzy, chicagowskich strajkujących robotników.

Fotografia społeczna? Tak, ale Allan Sekula zdaje sobie sprawę z pułapki takiej fotografii – niby jest zaangażowana, ale jeśli przekłada się na coś w rzeczywistości społecznej, to głównie na dobre samopoczucie odbiorców. O tym jest druga z „Czterech lekcji fotografii dla drobnomieszczaństwa” ("Four Lessons on Photography for the Petit-Burgeoisie").

(Cóż. W lepszej jakości tę tablicę można zobaczyć w Zachęcie na żywo jeszcze przez cztery tygodnie. :P)

Sekula robi zdjęcia tego, co wymazane z widzialności, ukryte - gdy tak się spojrzy na jego zdjęcia, jest ciekawiej niż wówczas, gdy zobaczy się w nich tylko alterglobalistyczne obrazy. I tak, na przykład oprócz niewidzialnych ludzi-odpadów Sekula fotografował Ośrodek Kształcenia Kadr Wywiadu w Kiejkutach.
"To miejsce to czarna dziura informacji wizualnej - mówi Sekula w wywiadzie udzielonym Kindze Kenig dla "Gazety Wyborczej". - Nigdzie nie mogłem znaleźć zdjęć tajnych więzień CIA, więc robienie tych zdjęć było wyzwaniem. Nawet jeśli zdjęcie nic nie pokazuje i jest raczej sielankowe. Dobre miejsce na ryby. Ale myśl, że gdzieś tam jest pokój, który wygląda tak samo jak pokój w Bangkoku, tak by torturowany nie miał pojęcia, gdzie się znajduje...".
(Allan Sekula, z cyklu Polonia. Stąd.)

W jednej z prac Sekula próbuje nauczyć nas widzenia tego, jak fotografia znaczy (a nie co przedstawia): praca „Rozważania o tryptyku” ("Meditations on A Triptych") to nie tylko trzy fotografie - rodzinne, pamiątkowe, takie, jakie przywykliśmy oglądać jednym rzutem oka - w jednej ramie, ale też tekst, stół i krzesło, żeby siąść naprzeciwko tych trzech pozornie nieciekawych zdjęć i przeczytać dwadzieścia kilka stron o nich, patrząc na nie uważnie. To moja ulubiona rzecz na tej wystawie.

A skąd Polonia w tytule wystawy? Sekula ma polskie korzenie, cykl "Polonia" zrobił na potrzeby wystawy w Zachęcie. W tym cyklu demaskuje stereotypy, wskazuje na mit Polski, rekonstruuje Polskę wyobrażoną - Polonię - i stereotyp Polaka. Słowem, jeszcze raz na zdjęciach pokazuje to, co ukryte.

Zdjęcia Sekuli zupełnie, ale to zupełnie nie są artystyczne, za to mocno intelektualistyczne. Polecam wszystkim - co oczywiste - fotografującym i - co mniej oczywiste - miłośnikom kulturoznawczych rozkmin, bywalcom bibliotek i studentom wstępnych kursów antropologii obrazu.