sobota, 20 marca 2010

Etnolog naucza

Powoli staję się coraz mniej buntownicza. Bez dyskusji - a często bez refleksji - poddaję się coraz liczniejszym mieszczańskim normom. Ale ostatnio przypomniałam sobie nadrzędne przykazanie: nigdy nie uznawaj systemu wartości swojej warstwy społecznej, swojego społeczeństwa, swojego kręgu kulturowego za absolutny wzór tego, jak żyć.

O potrzebie relatywizmu przypomniała mi książka "Łowcy, zbieracze, praktycy niemocy" Tomasza Rakowskiego i dwa artykuły o niej - komentarz Adama Leszczyńskiego i wywiad z Rakowskim. Książka jest o górnikach z biedaszybów i ludziach z biednych świętokrzyskich wsi, autor książki to adiunkt w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UW, a oto co mówi w "Wyborczej" w wywiadzie "Gorączka złomu":
"Aleksandra Klich: Twierdzi pan, że wbrew temu, co się powszechnie sądzi, ci ludzie - biedni, bezrobotni, zdegradowani - wcale nie są bierni?

Tomasz Rakowski: - Przeciwnie, oni działają. Mimo początkowej bezradności spróbowali pojąć świat na nowo i odnaleźć się w nim.

Patrzymy na kulturę ubóstwa wyłącznie przez pryzmat bierności i zasiłków. Biedę jako stan bierności piętnują media, politycy. I z perspektywy funkcjonalnej nauki społecznej, zgodnie z którą społeczeństwo ma działać jak dobrze naoliwiony mechanizm, jest to pewnie słuszne.

Jednak takie sądy nie tylko stygmatyzują tych ludzi, ale też nie pozwalają dostrzec, jak wiele się z nimi działo przez ostatnie lata.

Gdy nasza perspektywa się zmieni, mamy szansę dostrzec bardzo racjonalne i mające swoje uzasadnienie kulturowe sposoby radzenia sobie z trudną sytuacją.

Zobaczymy, że ci ludzie wykorzystywali wszystkie swoje możliwości i umiejętności. Jak można było żyć ze złomu, szukali złomu, jak z węgla, schodzili pod ziemię, budowali biedaszyby, jak z ziół i jagód, zbierali je na polach i lasach.

Ciężko pracowali, by odbudować swoją wartość, wszyscy ci łowcy, zbieracze, praktycy niemocy. Dlatego przetrwali.

Nic dziwnego, że gdy nagle otwiera się granica i pojawiają się możliwości pracy w Niemczech czy Wielkiej Brytanii, na zmywaku czy przy zbieraniu truskawek, łowcy i zbieracze przenoszą się tam właśnie. To przecież z miejsc najbardziej dotkniętych bezrobociem potransformacyjnym po otwarciu granic Unii emigrowały tysiące ludzi. W ten sposób ich przyczajona aktywność, koncentrowana dotychczas na alternatywnych formach zajęć, na zarobkowaniu w gospodarce nieformalnej, stała się widoczna."
Wyniki badań Rakowskiego są opowieścią moralną. Jaki jest morał tej opowieści? Leszczyński pisze, że taki: "praca jest tylko rodzajem społecznej gry i górnicy z biedaszybów grają w nią z nie mniejszym zaangażowaniem i wysiłkiem niż pracownicy korporacji". Ja zaś uważam, że morał jest taki: nie wolno zapominać, że ludzie wybierający alternatywne metody radzenia sobie w życiu nie są głupsi ani gorsi, a tylko sięgają po takie narzędzia, jakie są im dostępne. Nie warto żywić przekonania, że posiadło się wiedzę o tym, jak należy żyć; w to wierzą tylko głupcy.

Ten bunt to jednak dobra rzecz. Bo bez dwóch zdań buntownicze są badania Tomasza Rakowskiego - badania stawiające tezę w pewnym sensie antynaukową, bo ignorujące ekonomię i wspomniane funkcjonalne nauki społeczne.

2 komentarze:

konrad_rottweiler pisze...

Świetny artykuł, szalenie ciekawy temat. Ale zupełnie nie mogę się zgodzić z tezą, że badania Tomasza Rakowskiego podważają zasady ekonomii. Nie tylko, że bieda nie jest dla ekonomistów synonimem głupoty czy lenistwa, ale i zamożność nie stanowi dowodu ogromnego intelektu i pracowitości. Można mówić tu jedynie o domniemaniu, że dla sporej grupy osób może to być prawdą w pewnych specyficznych warunkach (w takiej np. Angoli – jednym z najbardziej skorumpowanych państw świata – ekonomiści skłonni są twierdzić, że zamożność jest bardziej pochodną sprytu i koligacji rodzinnych). Ale i tu najważniejsza jest właśnie wspomniana „względność” tzn. jeśli cała okolica Wałbrzycha obfituje w bezrobotnych, to zawsze wśród nich pojawi się grupa aktywnych np. pracujących w biedaszybach, którzy dzięki temu będą w nieco lepszej ekonomicznej kondycji, choć oczywiście nadal w porównaniu z np. górnikami z innych części kraju będą oni czuć się dziadami. Żaden ekonomista o zdrowych zmysłach nie zdobyłby się na twierdzenie, że rolnik gospodarujący w mniej zamożnej Rumunii jest biedniejszy od rolnika w Polsce dlatego, że jest głupszy albo mniej pracowity. Tak jak napisałaś, szalenie ważne są zewnętrzne uwarunkowania, na które duży wpływ może mieć m.in. polityka gospodarcza państwa. I to zarówno w postaci wsparcia socjalnego - jako pomocy, ale też i przepisów prawa zabraniających podejmowania pewnej działalności (np. wydobywania węgla bez koncesji i zachowania odpowiednich warunków) - jako przeszkoda. Jednak uwaga. Ekonomiści twierdzą (tu niestety nie wszyscy), że system, którego zadaniem jest szeroko pojęte „wyrównywanie szans” (dążenie do egalitaryzmu), najczęściej prowadzi do roszczeniowej postawy tych „którym się należy” oraz całkowitej bierności w oczekiwaniu na pomoc z zewnątrz (patrz doskonały artykuł Edyty Gietki „Pogorzelcy z Kamienia” w Polityce nr 10/2010). W dużym skrócie: państwo generalnie nie powinno utrudniać prowadzenia działalności gospodarczej (wydobywanie kopalin to akurat przykład, gdzie całkowity brak ingerencji państwa wiązać by się mógł z bardzo niekorzystnymi efektami dla społeczeństwa) oraz czasem powinno stwarzać (wszystkim jednakowe) korzystne warunki dla ich aktywności (np. przez budowę słynnej już infrastruktury drogowej). Proszę nie kojarzyć ekonomistów z jakimiś pogardzającymi maluczkimi fat cat’ami:)

Monika Pastuszko pisze...

To ja dorzucę tylko link do artykułu, o którym wspominasz: http://www.polityka.pl/kraj/analizy/1503824,1,pogorzelcy-z-kamienia-wprowadzaja-sie-do-domow.read :)