niedziela, 10 maja 2009

Robert Kosieradzki

Kosieradzki to mój ulubiony fotograf Nowej Huty. A że teraz siedzę nad nowohuckimi fotami, to mi się przypomniał.

Kosieradzki to człowiek, który w latach 60. i 70 robił zdjęcia błota (= syfu) w "pierwszym socjalistycznym mieście w Polsce". Czyli na Hucie.

W latach siedemdziesiątych Polacy żywili przekonanie, że żyją dostatnio, że osiągnęli nowy status materialny. Że wreszcie żyją w kraju cywilizowanym, uprzemysłowionym, zamożnym. To przekonanie było wzmacniane przez zdjęcia symboli skoku cywilizacyjnego: maszyn, samochodów, kombajnów, bibliotek, deptaków i robotników czytających gazety:


Polska w pewnym sensie faktycznie wtedy się ucywilizowała. W innym zaś sensie peerelowski skok cywilizacyjny miał wiele niedoróbek. To właśnie pokazywał Kosieradzki:


Rzecz jasna, to nie jest tak, że Henryk Hermanowicz (autor pierwszej fotografii) był podłym łgarzem, a Kosieradzki pokazywał to, jak naprawdę rzeczy się miały. Kosieradzkiego zdjęcia podomowej codzienności nie powstałyby bez konwencjonalnych sielankowych fotografii, na których świeci słońce, a piękna kobieta i niepiękny, ale za to dobrze ubrany mężczyzna wracają z zakupów z lodówką. Kosieradzki fotografuje w opozycji do nich, polemizuje, dekonstruuje.

Z Kosieradzkim jest trochę tak jak z Markiem Hłaską. Hłasko w 1957 roku zyskał sławę swoim Ósmym dniem tygodnia, bo napisał tam o niewesołej codzienności. I zrobił to w czasach, kiedy panował wzniosło-radosny socreal. Dziś mówi się, że Hłasko pisał w sposób przerysowany, a jego dialogi były tak samo sztuczne jak te z powieści produkcyjnych. Ale ponieważ to była inna konwencja niż dokuczliwa konwencja pogadanki agitacyjnej z powieści socrealistycznej, to odczuwało się ją jako bezpośrednie odwzorowanie rzeczywistości. Jako mówienie o tym, jak rzeczy się mają naprawdę.

Kosieradzkiego uważam za fotografa dekonstrukcjonistę. Ale na szczęście nie znaczy to, że był narzekaczem. Doskonale pokazywał urodę tamtej dziwnej codzienności.


Brak komentarzy: